Vinge ma odwagę przedstawić przyszłość w jasnych barwach, godząc przecież ów obraz m. in. z ciągłym zagrożeniem globalnego terroryzmu. Takie projekcje - zwłaszcza ostatnio - są niezmiernie rzadkie.
Być może najciekawszym wnioskiem będzie, iż owa zaprezentowana nam Kielonkiem literatura afrykańska wydaje się posiadać sporo cech właśnie „książki epoki Internetu”.
Mit nie wchodzi w skomplikowane dyskursy, subtelne dystynkcje, nie teoretyzuje i nie dzieli włosa na czworo. Powtarza najprostsze, najbanalniejsze prawdy, które wtem, miast spowodować cyniczne skrzywienie warg, uderzają w nas niczym święte objawienia.
Autorem już dziś piszącym prawilne historyczne powieści przygodowe, a tylko przez wydawniczą inercję lub więzy środowiskowe występującym wciąż pod sztandarem fantastyki, jest Jacek Komuda.
Wydaje się, iż nigdy dotąd przełożenie nauki na problemy codziennego życia nie było tak bezpośrednie i szybkie, nigdy dotąd kwestie postępu rozumianego właśnie na sposób SF – tj. pozytywistyczny, technologiczny – nie wzbudzały tak żywych debat publicznych.
Wystarczy, że raz nauczymy się patrzeć na świat przez pryzmat informacji, nie materii. „Śmierć jest tragedią. Nie ma nic poniżającego w postrzeganiu osoby jako wyjątkowego wzorca, który przepada, gdy ta osoba umiera”.
Po co właściwie obligujemy uczniów do przeczytania określonej liczby wybranych przez państwowych ekspertów książek? I szerzej: czemu ma służyć przedmiot o nazwie „język polski”?
Autor próbujący tworzyć hard SF bliskiego zasięgu bez dobrej znajomości współczesnej popkultury da nam wizje równie niewiarygodne, co ten nieobeznany z naukami ścisłymi.
I tak samo styl przetrwa, gdy nie będzie już ani materialnych książek, ani ludzi z palcami i oczami, aby je dotykali, czytali - styl przesiądzie się na technologie, których jeszcze sobie nawet nie wyobrażamy.
Autorzy stający przed zadaniem napisania „lepszej space opery” muszą wpierw zmierzyć się z wewnętrznym paradoksem konwencji. Bo czy „lepszy kicz” to kicz bardziej kiczowaty, czy mniej kiczowaty?
„Piractwo” jako masowa sprzedaż nielegalnie kopiowanych dóbr niematerialnych jest czymś zupełnie innym - w sensie gospodarczym, moralnym, prawnym, jak i czysto praktycznym - niż ich powielanie i wykorzystywanie prywatne, jednoosobowe, jednorazowe.
Otóż nadejście żydowskiego Mesjasza możliwe jest wyłącznie podług ściśle określonego algorytmu, w którym to algorytmie kluczową funkcję ma Świątynia Jerozolimska.
Nie może powstać dialekt, gwara, spójny kod semantyczny, gdy nie ma kontaktu między mówiącymi; gdy każdy „wymyśla” język dla siebie i najbliższych, i gdy wraz z nimi ten język umiera.
Priest nieustannie podmienia karty, przekłuwa fałszywe dna, mami nas lustrami i dymem. Sztukę narracyjnej iluzji opanował tak doskonale, że czytelnik kończy lekturę do reszty skołowany - toż to żadna mechanika Historii, jeno szarlataneria i prestidigitacja!
Friedman idzie całkowicie wbrew współczesnym trendom: ogłasza nie zmierzch, a świt Amerykańskiego Imperium. USA nadal rozgrywają swoją partię na całym globie, lecz nie mogą się angażować bezpośrednio w każdym regionie; zamiast tego wspierają lokalnych oponentów swych wrogów.
Komputery, internety, roboty, takie czy inne gadżety - to wszystko nie ma znaczenia, to przygodne wykwity materii. Liczy się jedynie formacja umysłu, która pozwala dotknąć Prawdy.
Gombrowiczowski profesor Bladaczka równie dobrze może stanowić symbol absurdu wszelkich rozumowych indoktrynacji sztuką. Komuś ślepemu na uroki literatury nie można WYTŁUMACZYĆ, dlaczego Słowacki wielkim poetą był. Nie nawrócisz też na nową religię racjonalnym wykładem jej dogmatów.
Czy nie powinniśmy, zamiast próbować na siłę dopasowywać fantastykę world-buildingową do standardów literackich, zaakceptować na podobnych zasadach jej odrębność wobec literatury?
Każdy z nas trochę inaczej postrzega świat - to banał. Ale czy zawsze przejście między tymi światami musi oznaczać przejście między realizmem i fantastyką?
Co dobrego może zatem przynieść podobna ewolucja literatury? Ano chyba jednak przede wszystkim rozszerzenie kryteriów jej wartościowania, czyli właśnie zmianę tego, co uważamy tu za „dobre”. Niekoniecznie przez zniszczenie i zastąpienie starych jakości - ale przez dodanie do nich nowych.
Gdzie się kończy tekst literacki, a zaczyna to, co wobec niego zewnętrzne: oprawa, tło, odbiór społeczny, realia ekonomiczne, marketingowe, towarzyskie?
Można być leniem lub pracusiem na co dzień. Pisanie to akurat o tyle nieszczęśliwe zajęcie (przypomnę banał), że nikt nie odbija ci karty za wyrobione godziny i żaden boss nie stoi nad tobą przy biurku z zegarkiem i tabelą efektywności w ręku.