Trwa ładowanie...
felieton
26-04-2010 13:54

Bo my niesiemy ogień

Mit nie wchodzi w skomplikowane dyskursy, subtelne dystynkcje, nie teoretyzuje i nie dzieli włosa na czworo. Powtarza najprostsze, najbanalniejsze prawdy, które wtem, miast spowodować cyniczne skrzywienie warg, uderzają w nas niczym święte objawienia.

Bo my niesiemy ogieńŹródło: Inne
d2ghv2b
d2ghv2b

Jak umierają przyszłości? Nawet gdy zdezaktualizowane ponad wszelką wątpliwość, nie pękają przecież z hukiem pod ciśnieniem faktów. Nie sposób wskazać daty śmierci danej przyszłości. Odchodzą niezauważenie, niby nadal obecne, ale coraz mniej i mniej realne, w coraz grubszym cudzysłowiu zamknięte - odchodzą w mit.
Odeszła tak przyszłość imperiów kosmicznych, pancernych behemotów próżni transportujących między systemami gwiezdnymi tysiące kolonistów, flotylli eksploracyjnych wysyłanych z zahibernowanymi na wieki załogami do dalekich Ziemi-Bis, przyszłość wojen masywnych krążowników rażących z orbity salwami torped oraz inwazji scyborgizowanych komandosów na obce planety i księżyce. Nadal takie rzeczy się pisze i nadal się je czyta, lecz w jakże odmiennym nastawieniu! To bajka, hi-techowe Śródziemie, ukochana kraina wyobraźni dla tych, co nad miecze, konie i zamczyska przedkładają estetykę stali i plastiku, piękno kosmicznych pejzaży i zapach ozonu.
Odeszła tak też przyszłość cyberpunka, starczyło ćwierć wieku, by Gibsonowi hackerzy i yakuza obrócili się w mit, fantastyczna cyberprzestrzeń nie wytrzymała konfrontacji z realnym rozwojem Internetu; po anarchistycznych ulicznych subkulturach pozostała nam estetyka graffiti i kilka piosenek. Linie frontu na Zachodzie opierają się obecnie o getta etniczne, religijne, blokowiska strukturalnego bezrobocia, a romantyczną ideologię antyestablishmentystów lat 80-tych zastąpił wrzaskliwy antyglobalizm (antyamerykanizm). Tymczasem idolami młodych informatyków nie są Unabomberzy, lecz milionerzy epoki dotcomowego boomu, szefowie własnych korporacji. Którzy oglądają Ghost in the Stell wraz ze swymi nastoletnimi pociechami z taką samą nostalgią, z jaką u nas pokolenia wychowane w PRL-u oglądają Czterdziestolatka.
Umarła też przyszłość postapokaliptyczna. Przez kilkadziesiąt lat Zimnej Wojny wizja świata po nuklearnej zagładzie zdążyła wszakże wrosnąć w nasze sny i fantazje. Zimna Wojna się skończyła, ale wyobrażenie żyje nadal. Mad Max wciąż wędruje po pustynnych bezdrożach, kalecy mutanci wyją do Księżyca na gruzach Nowego Jorku. Powolna, „akademicka” apokalipsa wyliczona z efektów globalnego ocieplenia ani się może równać z patosem nuklearnego armageddonu.

Pulitzerowa Droga Cormaka McCarthy’ego nie dodaje do elementów znanych nam z tysięcy książek i filmów o tej ostatniej przyszłości ani jednego nowego, oryginalnego. Ba, nawet ze starych składników korzysta tu autor niezwykle oszczędnie, ociosując kreację do absolutnego minimum: czarne niebo, szare pustkowia, bezludny krajobraz zniszczenia, w nim dwie bezimienne postaci, mężczyzna i chłopiec. Tyle. Fabuła nad wyraz skromna: ojciec z synem idą na południe tytułową drogą, wyszukując w ruinach i opuszczonych miastach resztek żywności, kryjąc się przed ludożercami i innymi ludzkimi bestiami. Także język jest minimalistyczny, wychłodzony: krótkie zdania, krótkie rozdzialiki-sceny, opisy zastępowane metaforami jak chlaśnięcia bicza; McCarthy rezygnuje nawet z części interpunkcji.
Co zostaje? Rdzeń, idea, naga kość wizji - oskrobana, wygotowana, oczyszczona ze wszystkiego, co niekonieczne, przygodne - przyszłość wydestylowana do mitu.
Nie wiemy, jaka katastrofa spadła na świat, co zniszczyło cywilizację i przyrodę. Wojna? Kogo z kim? Jakich broni użyto? Ani słowa o opadach radioaktywnych itp. Kto zawinił? Nie wiadomo. Co to za kraj? USA? Nie wiadomo. Ku brzegowi jakiego oceanu zmierza mężczyzna z chłopcem? Nie wiadomo, nieważne.
To wszystko są bowiem rzeczy, które przywiązują opisaną przyszłość do konkretnego „tu i teraz”, narażając ją tym samym na dezaktualizację. Co tymczasem stanowi istotę wizji postapokaliptycznej? Co takiego da się w niej powiedzieć, czego nie da się powiedzieć w żaden inny sposób?
„Wyszedł w szarość i stał i przez krótką chwilę widział wówczas absolutną prawdę o świecie. Zimne, nieubłagane obroty Ziemi bez przyszłości. Ciemność nieprzejednana. Gon ślepych psów słońca. Miażdżąca czarna próżnia wszechświata. A gdzieś w nim - dwa zaszczute zwierzęta drżące jak lisy w swych kryjówkach. Pożyczony czas i pożyczony świat i pożyczone oczy, aby go opłakiwać”.
Beznadzieja. Koniec. Ostateczna klęska. Nie ma ratunku. Nie ma jutra. (Jutro jest teraz). Nie uchowała się żadna struktura społeczna, nikt nie zbiera ocalałych, nie ma żadnego planu odbudowy. Można tylko umrzeć. Zasób żywności jest skończony i maleje z każdym dniem. Człowiek człowiekowi wilkiem: pożerają się nawzajem. Brak racjonalnego powodu, by walczyć o przetrwanie, matka chłopca pojęła to i podcięła sobie żyły; rozumnie i litościwie byłoby odebrać też życie dziecku, w jakiś szybki i bezbolesny sposób, zanim dzicy kanibale nadzieją je żywcem na ruszt.
Ale nie. Ojciec i syn idą naprzód. Na tle smolistej czerni to jedno słabe światełko lśni tym wyraźniej, hipnotyzuje oczy, przekłuwa serce.
Opowieść o tej skazanej na tragiczny koniec wędrówce podana została zaskakująco pięknym językiem, często w najbardziej ponurych momentach osiągającym lotność poezji - jakby cmentarne ballady Nicka Cave’a czy Toma Waitsa przepisać na oszczędną, chirurgiczną prozę. Droga to czarna jak węgiel elegia po tym kolorowym raju, w którym żyjemy, nie zdając sobie sprawy z naszego szczęścia.
Niewiele znam książek tak silnie grających na emocjach. Można argumentować, że są to prostackie manipulacje, bo jakiż przepis na wyciskacz łez łatwiejszy niż dramat niewinnego dziecka? Lecz że McCarthy operuje właśnie na poziomie mitu, to uczucie także zostaje podniesione: nie współczujemy jedynie temu fikcyjnemu dziecku - współczujemy wszystkim dzieciom, narodzonym i możliwym.
Mit nie wchodzi w skomplikowane dyskursy, subtelne dystynkcje, nie teoretyzuje i nie dzieli włosa na czworo. Powtarza najprostsze, najbanalniejsze prawdy, które wtem, miast spowodować cyniczne skrzywienie warg, uderzają w nas niczym święte objawienia. Krótkie, oparte na powtórzeniach dialogi syna z ojcem brzmią chwilami zgoła biblijnie.
Co ocaleje ze świata słońca i błękitu:
“My nikogo byśmy nie zjedli, prawda?
Nie, pewnie, że nie.
Nawet gdybyśmy głodowali?
Głodujemy.
Mówiłeś, że nie.
Mówiłem, że nie umieramy z głodu. Nie mówiłem, że nie głodujemy.
Ale nie zjedlibyśmy nikogo.
Nie, nie zjedlibyśmy.
Choćby nie wiem co.
Choćby nie wiem co.
Bo my jesteśmy dobrzy.
Tak.
I niesiemy ogień.
I niesiemy ogień. Tak.
Okay.”
Rdzeń, idea, naga kość.

d2ghv2b

Naturalnie staje teraz kwestia, czy można podobną metodą potraktować inne umierające przyszłości. Jak wyglądałby mit wypreparowany z cyberpunka? Co takiego można na tym poziomie przekazać w literaturze osadzonej w galaktycznym imperium Homo sapiens, czego nie można przekazać inaczej? Jaki ersatz pozostał z tych przyszłości w zbiorowej wyobraźni?
Przypadek cyberpunka jest dość specyficzny. My w Polsce postrzegaliśmy go po trosze jako mroczną apoteozę wilczego kapitalizmu, objaw fascynacji Molochem. Niby hacker z definicji jest przeciwko Systemowi, lecz ten System właśnie do nas przybywał w glorii wybawiciela od Systemu przeciwnego. Czytaliśmy więc - i nadal czytamy - ową bajkę do góry nogami, poprzez wypaczone szkła, na krzywych lustrach. To polski pookrągłostołowy kapitalizm nomenklaturowy mógł się jawić Gibsonowi et consortes jakimś zwichrowanym retro-cyberpunkiem. Naszym Casem był Zajdlowy Sneer.
Natomiast klasyczna przyszłość kosmicznej SF przechowuje m. in. mit potęgi rozumu człowieka. Być może nie ma innej konwencji, w której dałoby się tak obrazowo oddać ów dziecięco naiwny, rozbuchany pozytywizm naukowy i poznawczy redukcjonizm, jaki rządził kulturą Zachodu po II wojnie światowej. Imperium gwiezdne zbudowane na ciężkich, topornych technologiach makroinżynierii, na kulcie stosu atomowego i kalkulatora, laseru i robota - tak, to dobra metafora, odpowiedni fundament dla mitologii.
Pytanie, czy mamy pisarzy o talencie kalibru McCarthy’ego, aby ją spisać. Bo jego Droga to literatura najwyższej jakości.

d2ghv2b
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d2ghv2b

Pobieranie, zwielokrotnianie, przechowywanie lub jakiekolwiek inne wykorzystywanie treści dostępnych w niniejszym serwisie - bez względu na ich charakter i sposób wyrażenia (w szczególności lecz nie wyłącznie: słowne, słowno-muzyczne, muzyczne, audiowizualne, audialne, tekstowe, graficzne i zawarte w nich dane i informacje, bazy danych i zawarte w nich dane) oraz formę (np. literackie, publicystyczne, naukowe, kartograficzne, programy komputerowe, plastyczne, fotograficzne) wymaga uprzedniej i jednoznacznej zgody Wirtualna Polska Media Spółka Akcyjna z siedzibą w Warszawie, będącej właścicielem niniejszego serwisu, bez względu na sposób ich eksploracji i wykorzystaną metodę (manualną lub zautomatyzowaną technikę, w tym z użyciem programów uczenia maszynowego lub sztucznej inteligencji). Powyższe zastrzeżenie nie dotyczy wykorzystywania jedynie w celu ułatwienia ich wyszukiwania przez wyszukiwarki internetowe oraz korzystania w ramach stosunków umownych lub dozwolonego użytku określonego przez właściwe przepisy prawa.Szczegółowa treść dotycząca niniejszego zastrzeżenia znajduje siętutaj