Istnieje specyficzna jakość dzieła literackiego, o której milczą gazetowi recenzenci i akademiccy krytycy: IMERSYWNOŚĆ.
Co się kryje pod tym kanciastym słowem? Imersja to nie to samo, co popularne „wciągnięcie” w tekst. Mianem „wciągających” obdarza się zazwyczaj powieści o prędkiej fabule, page-turnery, polegające na silnym suspensie. Natomiast imersywność często idzie w parze wręcz z lektury spowolnieniem.
Tak dobrze się czujemy w fikcyjnym świecie, że chcielibyśmy w nim pozostać jak najdłużej, wszelkimi sposobami opóźniamy zatem chwilę rozstania. Schodzą na dalszy plan wartości języka, stylu, sensy dokołaliterackie. Każda metoda powrotu będzie dobra: następna książka, gra, film, rysunki, nawet muzyka. Twórca staje się czymś wtórnym wobec stworzonego dzieła - ono żyje własnym życiem, karmione odtąd i podtrzymywane w egzystencji przez coraz to nowych odbiorców i autorów.
Co decyduje o stopniu imersywności utworu? Detale świata przedstawionego, ich mnogość i dopracowanie. Spójność świata (język pasuje do scenografii, scenografia pasuje do mentalności bohaterów itd.) oraz kompletność: poczucie, iż kreacja potencjalnie obejmuje wszystko, że istnieje również poza kadrem, w tym, co nieopisane, niepokazane. Wielość dobrze zadomowionych w tej fikcji postaci. Poczucie swojskości, najczęściej osiągane dzięki ożywieniu literackich archetypów, elementów dobrze ogranych w kulturze. Oraz „coolness factor”: czysta, zaraźliwa radość gry poszczególnymi przedmiotami, figurami, miejscami - uczucie pokrewne i pasji konstruktora kolejek elektrycznych, i dziecięcemu teatrowi lalkowej “zabawy w dom”.
Taką to uroczą kreację zaserwował nam w Zadrze Krzysztof Piskorski. Co konkretnie odpowiada za wysoką imersywność Zadry? Ether. Alternatywna Europa z czarną magią. Motyw polski (romantyzm niepodległościowy na obcej ziemi). „Otwartość” kreacji: możemy w nią wpisać w wyobraźni inne światy, inne zastosowania etheru, inne postaci (także historyczne). Klimat kreacji: dzikie przestrzenie alter-Europy z tajemniczymi ruinami; a równolegle - słoneczny, kolorowy XIX wiek etheru.
Doskonale wyobrażam sobie np. strategiczną albo eksploracyjną grę komputerową o odkrywaniu przez wiarusów Napoleona równoległej Europy magii. Albo komiks. Albo grę planszową.
Duża część powieści wydaje się zresztą służyć wyłącznie możliwości fabularnego ogrania hobbystycznej batalistyki napoleońskiej. Samej w sobie - bardzo malowniczej (i nie tak nachalnie podanej jak np. szermierka u Komudy). Ale skoro patrzymy na Zadrę jako na utwór literacki, to wypadałoby, by te popisy militarne częściej służyły czemuś poza radością poprzesuwania żołnierzyków po planszy. Podobnie „wystają” z Zadry i kłują w oko cytaty w duchu postmodernizmu pop („Dzisiaj jemy kolację w piekle!”), RPG-owe armie umarlaków czy sposób poprowadzenia bohaterów w wątku paryskim. Tam wszakże mechanikę fabularną RPG kryje bardzo ładnie konwencja epoki: wierny służący miał się przecież zachowywać i do końca żyć jak wierny służący, ulicznik - jak ulicznik itd. Piskorski bez wątpienia zapoznał się z tradycją literacką odcinkowych powieści XIX-wiecznych, z ówczesnymi francuskimi powieściami dla mieszczaństwa.
W początkowych scenach prezentujących napoleońską Francję, w finałowym losie Tyca czy w opisie melancholii pobitewnej - ukazuje większą świadomość pisarską niż ta, o której świadczy fabuła powieści jako całość. Także kilka dialogów o losie Polski, o Historii, o konsekwencjach istnienia światów równoległych sygnalizuje tematy i wątki, których autor nie rozwija, z premedytacją zatrzymując się w granicach deserowej powieści przygodowej.
Jak sądzę, postanowił był on w Zadrze zrealizować - i udanie zrealizował - trzy główne pomysły:
-- steampunk New Weirdowy (oparty na etherze);
-- lekką stylizację na XIX-wieczną przygodówkę;
-- retelling narodowych resentymentów polskich.
Natomiast literacko nieograne (niewykorzystane) pozostały:
-- alternatywna Europa magii (i dalsze tu konsekwencje, bo jak się w ogóle ma ta magia do etheru objaśnionego w epilogu à la hard SF?);
-- losy głównych postaci (podczas gdy np. drugoplanowa historia porucznika Narbonne’a ładnie się dopełnia);
-- polityczne i kulturowe skutki zmienionej historii dla Polski i Polaków.
Zostaliśmy wessani w świat Piskorskiego razem z butami, zabawiliśmy się tam przednio - pozostało jednak poczucie fabularnej i ideowej jałowości tej zabawy. Czy Piskorski wywraca znane mity? Czy pokazuje inny aspekt romantyzmu niepodległościowego? W jaki sposób odbija się w nim świadomość Polaka początku XXI wieku? Mogliśmy dokądś dojść, coś odkryć, coś przełamać - a powtórzyliśmy schemat.
Polacy giną w wojnach Napoleona w odległych krainach, dywagują o swoim poświęceniu i obojętności mocarstw, marzą o Polsce, na koniec zwyciężają, ponosząc wszak szlachetną klęskę - modlitewny młynek patriotyczny obrócił się po raz kolejny, tylko że teraz napędzany etherem. Jaka różnica? Estetyczna.
Tego typu książki prowokują niesprawiedliwe odruchy krytyczne. Pokazują bowiem możliwości i ambicje pisarskie wykraczające poza konwencję, którą usilnie realizuje autor.
O ile w przypadku omawianych wcześniej Mainspring i Sun of Suns mogłem stawiać hipotezy o world-buildingowej naturze uprawianej przez ich autorów sztuki, w ten sposób rozgrzeszając pozostałą słabiznę, o tyle w przypadku Krzysztofa Piskorskiego nie mam wątpliwości: to nie kolejny mały konstruktor. Jego gra jest przede wszystkim grą literacką.
•
Głową w mur Rafała W. Orkana to w istocie zbiór opowiadań, tylko że osadzonych w tym samym świecie (tym samym mieście) oraz częściowo powiązanych postaciami i intrygą polityczną w tle. Scenograficznie rzecz jest bodaj najbardziej „klasycznym” polskim New Weirdem. Wypotworzona gigantyczna metropolia magii przemieszanej z techniką, wypotworzeni jej mieszkańcy, wszystko dziwne, ohydne, wykręcone, zhybrydyzowane.
Książka jest nieznośnie efekciarska. Tytuł i okładkowa ilustracja dobrze oddają charakter tej prozy: po co jakaś subtelność, skoro można młotem między oczy. Co ciekawe, dotyczy to nie tylko opisów scenografii i postaci, i nie tylko fabuły opowiadań, ale także gry emocjami. Orkan odkrył mianowicie prosty a skuteczny sposób na wywołanie wzruszenia u czytelnika: wielkie nieszczęście niesprawiedliwie spotyka osobę równie wielkiej dobroci/niewinności, dziewczę albo dziecko. I tu też trudno mu było się powstrzymać przed dociskaniem pedału do oporu.
Proponuję Lemowy test jakości fabuły: zasłońmy na moment wszystkie fantastyczne udziwnienia np. w Miodzie z moich żył - i co dostaniemy? Wyciskacz łez o biednej, upośledzonej dziewczynie poświęcającej się dla ukochanego zapatrzonego z kolei w próżną burżujkę. (Oddaję darmo patent: Znachor i Trędowata w scenografiach urban fantasy - murowany hit!). Wartość dodana ogranicza się tu do Orkanowej estetyki, bo nie wynikają z niej żadne nowe sensy czy emocje.
Przy tym wszystkim wszakże charakteryzuje Orkana pewna nadmiarowość kreacyjna, nadbogactwo wyobraźni - i w wynalazczości gadżetowej, i w warstwie językowej (a może i znaczeniowej: pojawiają się odwołania do judaizmu). Luźniej się Orkanowi obracają w głowie skojarzenia. To widać już w materiale z Głową w mur; przynajmniej ja widzę. Nie w tym bowiem rzecz, by rozpoznać talent, gdy już napisze swój opus magnum i ślepy go wskaże, orientując się za oklaskami; ale by umieć zawczasu wychwycić te drobne sygnały, znaki zapowiadające. Wielu rzeczy można się z ciężkiej pracy i nabytego doświadczenia nauczyć w literaturze, lecz ze słuchem językowym i oryginalną wyobraźnią zazwyczaj trzeba się po prostu urodzić - i nimi akurat wydaje się Orkan obdarzony. Pytanie: jaki zrobi z nich następnie użytek?
Gdybym koniecznie musiał krótko skwitować tę książkę, rzekłbym, że Głową w mur to w najlepszym razie jego taśma demo.
•
Zauważyli Państwo zapewne cechę wspólną: wszystkie te trzy książki (pierwszy tom Przedksiężycowych, Zadra, Głową w mur) pokazują się jako dzieła mniej wartościowe same w sobie, a bardziej właśnie jako prezentacje ciekawych (jak sądzę) autorów. Najlepiej broni się Zadra, najgorzej - Głową w mur. Sytuacja po skończonej lekturze jest jednak zawsze taka sama: wytykamy niedociągnięcia i słabości, niemniej czekając już niecierpliwie na następną książkę autora. Co będzie się powtarzać, dopóki ta wielka fala debiutantów w polskiej fantastyce nie rozwinie się w bardziej naturalną formację pokoleniową: z pisarzami dojrzałymi, pisarzami dojrzewającymi i kolejnym napływem świeżego narybku. Na razie nadal otrzymujemy nieporporcjonalnie wiele takich „dzieł obiecujących”.
Nadto łączy te trzy książki przynależność do szeroko rozumianego New Weird - nawet jeśli nie deklarowana przez autorów, to wyraźnie widoczna w porównaniu z literaturą równolegle powstającą na świecie. Gdy nagle wielu twórców zaczyna wypuszczać podobnie odróżniające się od poprzedników dzieła, to nie jest to skutkiem telepatycznej łączności, ani zaplanowanego frontu literackiego, lecz faktu, że ci poprzednicy niezależnie wpłynęli na nich wszystkich, tzn. zaszły u nich odrębne, a podobnie ukierunkowane procesy. Przeczytali te same książki, obejrzeli te same filmy, żyją w tym samym świecie.
Co odróżnia polski New Weird od zachodniego? Podstawowa różnica wynika ze znacznie słabszego tu odniesienia do tradycji literackich. Na Zachodzie powieści New Weird też wiele nie powstało, ale te, które już można uznać za klasyczne jego przykłady - VanderMeera, Mieville’a, Bishop, MacLeoda - bez wyjątku polegają na silnej grze literaturą. Pierwotną materią przetwarzaną tam przez pisarzy są inne książki: Schulza, Kafki, Dicka, Grabińskiego, Marqueza, Greene’a, Borgesa, Dickensa, Austen. Polski New Weird pokazuje się w kontraście niemal zupełnie „aliterackim”. Pozytywnie wyróżnił się pod tym względem Piskorski.
A skoro już próbuję ujrzeć w owych książkach nasz odpowiednik New Weird, to wypadałoby zapytać o możliwą rodzimą taką jego ścieżkę ewolucyjną. Nie spodziewam się, by wiele osób pamiętało ze szkoły, o czym w ogóle są Ballady i romanse Mickiewicza. A na najpłytszym poziomie fabularnym to w dużej części fantasy gore, z trupami, upiorami, odciętymi głowami toczącymi się po drodze, cud-pannami w mokrych koszulach na tle uroczysk czy mgieł itp. W Polsce początku XIX wieku działa magia, jest to magia okrutna, ludowa, odbierająca rozum i wyrywająca flaki; a przeciwko magii staje Naukowiec ze swoim Szkiełkiem.
Teraz wyobraźmy sobie alternatywny romantyzm: Naukowiec zwycięża. Szkiełko daje władzę nad upiorami. Nie nazywamy tego etherem, lecz innym słowem staropolskim, litewskim. Dojrzały romantyzm i pozytywizm (także moderna), jakie potem następują, są już innymi, bardzo charakterystycznie wykręconymi estetykami i światopoglądami.
Dziwne to, dziwne i polskie.