Polska potęga amerykańska i inne dzieła ducha
Friedman idzie całkowicie wbrew współczesnym trendom: ogłasza nie zmierzch, a świt Amerykańskiego Imperium. USA nadal rozgrywają swoją partię na całym globie, lecz nie mogą się angażować bezpośrednio w każdym regionie; zamiast tego wspierają lokalnych oponentów swych wrogów.
Patent przyznany został Sienkiewiczowi, ale stosują go setki autorów. Co oznacza pisanie „ku pokrzepieniu serc”? Często po prostu odwracanie w fikcji naszych narodowych kompleksów.
Warianty tej metody pokazały się ostatnimi laty albo w historiach alternatywnych, w których Polska już jest mocarstwem, albo w fabułach osadzonych w przyszłości, w której Polska mocarstwem będzie.
Co zresztą nie stanowi nowego wynalazku: w literaturze międzywojennej spotykaliśmy np. genialnych polskich naukowców odmieniających nieprawdopodobnymi wynalazkami losy świata na naszą korzyść - tylko że wtedy takie rzeczy naprawdę działy się pod podszewką rzeczywistości (starczy wspomnieć Mariana Rejewskiego).
Któżby się spodziewał, że następna wielka fikcja ku pokrzepieniu polskich serc wyjdzie spod pióra zimnego amerykańskiego analityka? The Next 100 Years. A Forecast for the 21st Century George’a Friedmana to nie powieść, lecz ciąg geopolitycznych symulacji. Została jednak spisane prosto, przystępnie, w charakterystycznym stylu amerykańskiej gawędy popularnonaukowej.
Książkę już w Polsce omawiano, przytaczając także dość obszerne streszczenia tez Friedmana. Mnie bardziej interesuje głębsza anatomia jego metody, nie tylko to, co dotyczy akurat mocarstwowej pozycji Polski.
A skąd mu się ona wzięła? Przede wszystkim z analizy politycznych i gospodarczych celów największych graczy XXI wieku: USA, Rosji, Japonii i Turcji. Friedman idzie całkowicie wbrew współczesnym trendom: ogłasza nie zmierzch, a świt Amerykańskiego Imperium. USA nadal rozgrywają swoją partię na całym globie, lecz nie mogą się angażować bezpośrednio w każdym regionie; zamiast tego wspierają lokalnych oponentów swych wrogów. Taką rolę pełni w Europie Friedmana Polska jako przywódca bloku mniejszych państw: najpierw stając przeciwko Rosji, potem przeciwko Turcji. USA wspierają nas głównie gospodarczo i technologicznie. Tym sposobem Polska wzrasta na znaczeniu, przyćmiewając nawet Niemcy.
Czy to realna prognoza, czy swobodna fantazja?
Radykalny pragmatyzm łatwo przechodzi w radykalny idealizm - mało gdzie widać to równie wyraźnie, co w geopolityce.
Spójrzmy na świat oczyma George’a Friedmana. Państwa nie mają uczuć i przyjaciół; państwa mają interesy. Interesy są zdeterminowane przez obiektywne warunki zewnętrzne: przede wszystkim geografię, potem demografię, potem ekonomię i technologię. Zatem pragmatysta polityczny rozważający przyszłość w skali wieku w ogóle nie zaprząta sobie głowy rzeczami w rodzaju wyników elekcji, katastrof naturalnych, skandali politycznych, kryzysów giełdowych, dyplomatycznych wojen. Nie ma znaczenia, kto akurat jest prezydentem danego kraju, jakie hasła zwyciężają tam w wyborach. Ktokolwiek rządzi, nie zmieni obiektywnych uwarunkowań: Polska zawsze będzie leżała między Rosją i Niemcami, a Wielka Brytania zawsze będzie krajem wyspiarskim. Rządzący nie musi nawet być świadomy owej historycznej strategii: realizuje ją tak czy owak, chcąc nie chcąc.
W ten oto sposób wyłania się spod rzeczywistości dostępnej zmysłom porządek głębszy, choć dla oczu ludzkich niewidoczny, matryca możliwych posunięć w globalnej grze o przetrwanie. A kto określił kształt tej matrycy? Bóg, logika dziejów, duch historii - jakkolwiek zwać tę siłę, to ona w oczach fundamentalistów realpolitik wyznacza kurs świata.
Są tak praktyczni, że ufają tylko temu, co niewidzialne.
Motto The Next 100 Years George Friedman wziął z Hegla i zaraz we wstępie zapewnia nas, że pod powierzchownym chaosem historii kryje się ów głębszy porządek, który on właśnie stara się dostrzec. A skoro raz wykryje reguły - “tendencje geopolityczne, technologiczne, demograficzne, kulturowe, militarne” - przedłużenie ich na następne sto lat będzie już sprawą względnie prostą. “Sedno metody zastosowanej przeze mnie w tej książce to ogląd ograniczeń nałożonych na jednostki i narody, ujrzenie, w jaki sposób zmuszone są one zachowywać się z powodu tych ograniczeń, a następnie próba zrozumienia, jakie niezamierzone konsekwencje ich działania przyniosą”.
Nawet jednak przyjąwszy powyższą perspektywę można zakwestionować wybór kategorii ograniczeń, na których skupia się autor.
Możliwe są przecież analizy równie logiczne i spójne, a prowadzące w całkowicie innych kierunkach: gdy największą wagę przyłożymy do trendów kulturowych, religijnych (otrzymując na wyjściu wojny cywilizacji Samuela Huntingtona); albo do trendów ekonomicznych, różnic w modelach gospodarki (jak duża jest rola państwa, czy stawiamy na państwo opiekuńcze, jakie są recepty na indukowanie innowacyjności, jaka jest relacja wolności politycznych do wolności gospodarczych - vide Francisa Fukuyamy książki o zaufaniu społecznym, Thomasa L. Friedmana proroctwa globalizacji, Davida S. Landesa analizy europejskiej kultury ekspansji); albo do sposobu, w jaki środowisko naturalne wpływa na rozwój cywilizacji (na to stawia Jared Diamond i eko-ekonomia Jeffreya Sachsa); albo wreszcie do siły jednostki, nieprzewidywalności wolnej woli: gdy to nie historia robi ludzi, ale ludzie robią historię (teoria chaosu łączy się tu z nauczaniem Kościoła Katolickiego).
Natomiast George Friedman na poziomie analizy powierzchownej („tego, co materialne”) przykłada wielką wagę do geografii, a zwłaszcza do położenia kraju względem handlowych dróg morskich. Przepowiednię, iż XXI wiek będzie wiekiem rosnącej dominacji USA, w dużej mierze opiera właśnie na pozycji USA na globusie, dającej im kontrolę i nad Atlantykiem, i nad Pacyfikiem.
W tym też - nie w kollapsie komunistycznej ekonomii, nie w przemianach kulturowych - widzi Friedman przyczynę klęski ZSRR w Zimnej Wojnie. A także przyczynę różnic losów NRD i RFN, Północnej i Południowej Korei - te drugie państwa mogły wejść w kontrolowane przez USA sieci handlu światowego. Trudno nie dostrzec tu drastycznego uproszczenia.
Powołuje się autor na tezy admirała Alfreda Thayera Mahana z The Influence of Sea Power on History. „Upadek Związku Radzieckiego ma swoje źródło w amerykańskiej potędze morskiej”, przekonuje Friedman. „Ateńczycy byli bogatsi niż Spartanie, ponieważ mieli port, flotę handlową i okręty wojenne do jej ochrony”.
Wszystko to prawda, ale czy cała prawda? W szczególności - czy pozostanie to prawdą do końca XXI wieku? Takie spojrzenie na marynarkę wojenną pochodzi jeszcze ze strategii XVII-, XVIII-wiecznych. Zmiany, które zaszły i zachodzą na naszych oczach, przekonują natomiast do innej wagi atutów. Morza i transport morski tracą na znaczeniu. Zarówno w handlu, gdzie gospodarka materiałowa oddaje pola gospodarce usług i informacji (coraz więcej produktów można przesłać kablem transoceanicznym albo przez satelitę), jak i w sztuce wojennej, gdzie kluczową rolę odgrywa lotnictwo i środki zniszczenia nie wymagające transportu przez oceany milionowych armii. Gdy Friedman w końcu rozpoznaje tę tendencję, zamienia w połowie XXI wieku „oceany” na „przestrzeń kosmiczną”. (I wówczas jego prognoza ewolucji doktryn wojennych okazuje się zbieżną z wizjami Lema z Weapon Systems of the Twenty First Century or The Upside-down Evolution i np. Fiaska).
Raz przyjęty punkt widzenia wymusza na Friedmanie także wnioski co do przyczyn powstania i upadku dawnych imperiów. Gdy Friedman widzi w rozkawałkowaniu Europy i buforowej roli Kanału La Manche przeszkodę dla stworzenia jednolitego „Imperium Europejskiego” (takich USA ery żaglowców) - Jared Diamond („Strzelby, zarazki, maszyny”) dokładnie w tej różnicy Europy względem m. in. Chin dostrzegał przyczynę zwycięstwa cywilizacyjnego Zachodu: geografia wymuszała wewnętrzną konkurencję.
Nadal jednak prognozuje Friedman zadziwiająco jednotorowo. Lecz czy można czynić mu z tego zarzut? Czy samoograniczenie, swoista suchość, „kliniczność” nie są racjami istnienia tego modelu? Przecież w rzeczywistości ulegnie to wszystko tysiącom, milionom narastających zakłóceń. Friedman o tym wie. Co zatem tak naprawdę nam pokazuje, czego uczy? Takiej akurat przyszłości - czy raczej zasad rozumowania historycznego akurat na jej przykładzie?
Ujawnia je nie wprost; nie zadeklarował z góry żadnej prywatnej historiozofii. Trzeba uważnie przyglądać się jego domyślnym założeniom, sposobowi osadzania wniosków na przesłankach, komentarzom czynionym na marginesach.
Ciekawa jest np. jego dygresja o rozbieżności obrazu Stanów Zjednoczonych noszonego w głowach samych Amerykanów z realiami Zimnej Wojny. USA trwały wówczas w przekonaniu, że przegrywają, że muszą się bronić przed przeważającymi siłami (a nawet: że zwycięstwo ZSRR jest nieuniknione). „To ujawnia niezwykłą siłę USA”, pisze Friedman. „Ponieważ Stanom Zjednoczonym brakowało pewności siebie, zdobywały się na wysiłek i wydatkowały energię w stopniu przytłaczającym. W sposobie, w jaki Amerykanie prowadzili Zimną Wojnę - od politycznych przywódców począwszy, przez inżynierów do wojskowych i oficerów wywiadu - nie było nic z dezynwoltury czy zadufania”.
,Zauważmy, w jaki sposób w takim rozumowaniu kategorie ducha (pewność siebie, zadufanie, wola) przechodzą w kategorie zimnej geopolityki. Friedman nigdy nie oświetla tej metody, a przecież przewija się ona nieustannie przez jego wywód; w istocie stanowi jego kościec.
W innym miejscu przyrównuje USA do nastolatka: znajduje w cechach kultury USA podobieństwa do cech psychiki niedojrzałej. A skoro tak - wnioskuje - to następnym etapem ewolucji kraju musi być właśnie dojrzałość. Czyli - wnioskuje - USA jeszcze bardziej urosną w siłę.
Mamy więc niby beznamiętnego analityka logicznych prawidłowości zapisanych w materii świata - który daje się powodować swoistej fenomenologii ducha, niewiele różnej od Heglowskiej. Narody, państwa są młode lub stare, ambitne lub ambicji pozbawione, ekspansywne lub introwertyczne. Przy czym te oceny nijak nie wynikają z analizy liczbowej. Demografia, której Friedman poświęca sporo miejsca, bynajmniej nie określa „wieku” narodu: USA w XXI wieku przeżywają u Friedmana wysoki procentowy przyrost starców (na skutek m. in. postępów w technologiach medycznych), ale nie stają się przez to Stany narodem starym duchowo. Heglowska „substancja etyczna narodu” jest bowiem czymś całkowicie odmiennym.
Jakie siły odpowiadają u Friedmana za motywację Polski (poruszają jej „ducha”)? Układ geograficzny, tak - lecz również resentymenty i kazusy historyczne sięgające siedemnastego wieku. Żaden konkretny polski decydent może o tym nie pamiętać, nie posiadać tej świadomości w momencie podejmowania decyzji - ale nasz „duch narodu” nieustannie ma przed oczyma mapę Królestwa Polskiego z 1660 roku.
Identyczne założenie co do ukrytego, fundamentalnego racjonalizmu długofalowej polityki Stanów Zjednoczonych prowadzi Friedmana przez prognozy losu Ameryki. Otóż według Friedmana wojnami w Wietnamie, Afganistanie, Iraku, nawet interwencją w Kosowie - USA realizowały przemyślną, rozciągniętą na stulecia strategię destabilizacji wszelkich potencjalnych konkurentów do dominacji nad światem.
Skoro jednak nie byli tej strategii świadomi nawet decydenci, to o jakim “planie” można tu mówić? Kto kieruje losem USA?
Warto przeczytać książkę Friedmana właśnie pod tym kątem.
A także - jako przejrzyste i na swój sposób rygorystyczne ćwiczenie w myśleniu geopolitycznym: swoistą historyczną grę w go.
Żelazna dyscyplina rozwoju projekcji według przyjętych z góry kilku założeń przypomina właśnie te zabawy oparte na ciągach przekształceń logicznych: białe i czarne kamienie gromadzą się i rozpraszają, otaczają i eliminują wroga, połykają i oddają przestrzeń; wzory przepływają po planszy. Startowa pozycja kamieni, kształt szachownicy oraz zestaw reguł determinują w stu procentach rezultat po tysiącu, milionie i bilionie iteracji.
Friedman mógłby tak - w algorytmach geografii, demografii i ekonomii, na szachownicy ducha dziejów - obrazować przyszłość za lat dwieście, trzysta, pięćset, dziesięć tysięcy. Z każdym rokiem rośnie wykładniczo prawdopodobieństwo, że predykcja zostanie zaburzona zmiennymi niezależnymi, a trendy wpłyną na siebie w jakiś nowy, nieprzewidywalny sposób. Ale nie w tym rzecz. Ważne jest samo ćwiczenie. Suchy trening fizyczny też nigdy nie odtwarza realnych warunków walki - jednak wytrenowani mają w walce przewagę.
The Next 100 Years to dobre ćwiczenie z futurologii właśnie z uwagi na ograniczenia tej książki, szkieletową “nagość” zaprezentowanego w niej wnioskowania. Za którym kryje się przekonanie o wielkiej roli niewidzialnego, pozamaterialnego składnika historii.