Mroczne sekrety Olimpu - recenzja komiksu wydawnictwa Mandioca
Nie dajcie się zwieść. Ten niepozorny albumik zabierze was na intelektualne i estetyczne rodeo, z którego wyczołgajcie się poobijani i spoceni, ale jakże szczęśliwi. "Mroczne sekrety Olimpu" to doskonały komiks, acz wymagający. Delikatnie mówiąc.
Metafora może i toporna, ale w moim przypadku w stu procentach oddająca to, jak się czułem po przeczytaniu komiksu Rodrigo Lucio i Carlosa Dearmasa. Choć sam jestem sobie winien. Po pierwsze lekceważąco podszedłem do sugestii m.in. Kamila Śmiałkowskiego, który na swoim fanpage'u sugerował, że nie jest to lektura na raz. A po drugie okazało się, że moja wiedza z zakresu antyku okazała się niestety dużo gorsza, niż sądziłem. Ale od początku.
Na pierwszy rzut oka "Mroczne sekrety Olimpu" zapowiadają się na kolejny komiksowy bryk z mitologii. Nic bardziej mylnego. Scenariusz Lucio to autonomiczna historia, w której przenikają się grecka mitologia, Homer i Wergiliusz, fakty i fantazja, przeszłość i teraźniejszość.
Widać to już na samym wstępie, gdzie autorzy dość szczegółowo przedstawiają charakterystyki bohaterów dramatu - m.in. Aleksandra III Macedońskiego, Hannibala, Scypiona Afrykańskiego, ale i cały panteon bóstw z Aresem, Ateną i Hermesem na czele. To zaledwie wycinek z tłumu postaci, uwikłanych w wielopiętrową, rozpiętą w czasie intrygę, której paliwem są wielkie namiętności, a stawką władza i nieśmiertelność.
ZOBACZ TEŻ: Komiks - renesans gatunku
Czy w ten sposób Lucio i Dearmas idą czytelnikowi na rękę? A gdzie tam. Aby w pełni docenić ich komiks, nie wystarczy wiedzieć, czyim ojcem był Zeus albo z jakiego powodu oślepił się Edyp, odgrywający tu notabene dość istotną rolę. Autorzy snują bowiem wielopłaszczyznową opowieść, której absolutnie każdy aspekt, każdy najmniejszy niuans, dialog czy scena mają odbicie w przywołanych wyżej źródłach.
Tu lojalnie zapewniam, że googlanie bitwy pod Gualgamelą czy Dejmosa i Fobosa dla osób słabo otrzaskanych w temacie (czyt. np. mnie) będzie najmniejszym problemem.
Wiem, jak to brzmi. Jednak moją intencją nie jest zniechęcenie potencjalnych czytelników, a pokazanie, z jak niezwykłą rzeczą mamy tu do czynienia. Misterną, na wskroś erudycyjną, jednocześnie wymagającą od nas nie tylko doskonałej znajomości tekstów kultury, ale i tytanicznego skupienia.
Sprawy komplikują się jeszcze bardziej, kiedy spojrzymy na zachwycające rysunki Dearmas. Jego wizja antyku to wypadkowa baroku, art nouveau i streetartu. Strony uginają się od miliarda detali (np. sceny bitew to jakiś obłęd), a bezkompromisowa narracja prowadzona przez Argentyńczyka nie przypomina niczego, z czym pewnie większość z nas miała do czynienia.
Zbliżenia, szparowanie, splashe, daleko posunięte eksperymenty z perspektywą i kadrowaniem, a nawet zmiany koloru stron… Dearmas wznosi język medium na wyższy poziom, fundując czytelnikowi estetyczne przeżycia z najwyższej półki, przy okazji zmuszając go do permanentnej interakcji ze swoją sztuką. Szczerze? Nie pamiętam, kiedy ostatni raz czytając komiks, tak często przekręcałem go w dłoniach, oddalałem czy przybliżałem, aby zrozumieć sens kompozycji i wyłapać wszystkie niuanse potrzebne do czerpania pełni satysfakcji z lektury.
Na koniec tradycyjnie parę słów edycji. Mandioca po raz kolejny dostarczyła dopieszczony pod każdym względem produkt, choć prawdę mówiąc, zdziwiłbym się, gdyby było inaczej. Wystarczy spojrzeć na portfolio oficyny, gdzie znajdziemy takie perły, jak "Raport Brodecka", "Życie i czasy Charliego Chana Hock Chye", "Koszmary" czy "Imaginarium zbiorowe".
Zorientowany poziomo (210x290 mm), ponad 100-stronicowy albumik wydano w twardej oprawie, a użyta kreda świetnie wydobywa głębię i szaloną złożoność rysunków Dearmasa. Wisienką na torcie jest czarne kartonowe etui, które podobnie jak w przypadku "Raportu Brodecka" (Mandioca, 2021) nadaje całości eleganckiego sznytu i sprawia, że mamy wrażenie obcowania z czymś nieprzeciętnym.