Shankar, tom 1 - recenzja komiksu wydawnictwa Mandioca
Najchętniej napisałbym, że "Shankar" Mazzitelliego i Alcateny jest absolutnym arcydziełem komiksu i na tym zakończył recenzowanie. Ale nie po to tu jesteście, prawda? Zapraszam więc niżej.
Po małym skoku w bok, jakimi były świetnie przyjęte "Raport Brodecka" i "Zakazany port", Mandioca wróciła do Ameryki Południowej. "Shankar" to komiks autorstwa Eduardo Mazzitelliego i Enrique Alcateny. Ten legendarny duet dał się poznać polskiemu czytelnikowi za sprawą "Żywej stali" (Mandioca, kwiecień 2020 r.). To wyśmienity album, acz blednie przy tym, co Argentyńczycy nawywijali w "Shankarze".
Mit, demon, a może "człowiek, który urodził się wszędzie"? Tego, kim jest tytułowy bohater, nie wiedzą ani bogowie, ani nawet on sam. Wiadomo jedynie, że gdy był dzieckiem, odkryła go w dżungli brytyjska ekspedycja. Jak tam trafił? Co oznacza wciąż zmieniający się tatuaż na jego plecach? Odpowiedzi należy szukać w tysiącu podań o Shankarze przekazywanych sobie pod każdą szerokością geograficzną. Czy któreś z nich jest prawdziwe? A może żadne?
ZOBACZ TEŻ: Komiks - renesans gatunku
Napędzany wrodzoną ciekawością i pragnieniem "wiedzy absolutnej" Shankar przemierza lądy i oceany, zbierając kolejne szczątkowe informacje na swój temat, pomagając przyjaciołom i przeżywając przygody tak niezwykłe, że nic nie jest wstanie się z nimi równać.
Mazzitelli i Alcatena porywają czytelnika do świata utkanego z setek mniej lub bardziej oczywistych nawiązań do wierzeń, kultury oraz historii Dalekiego Wschodu, Europy i Ameryki Północnej. Na swojej drodze Shankar spotyka m.in. hinduskie bóstwa, Sandokana, samurajów, gen. Custera, Babę Jagę czy upiory z chińskiego folkloru. W kadrach migają też Godzilla, Ultraman, a nawet śpiącą królewnę i siedmiu krasnoludków.
Wymieniać można by tak bez końca i nie da się ukryć, że erudycja autorów przyprawia o zawrót głowy. Jednak dla czytelnika najważniejsze jest, że każde z pojawiających się w komiksie nawiązań zostało precyzyjnie wkomponowane w fabułę, ma swoją rolę i pcha historię do przodu. Co równie istotne, czytając "Shankara" ani przez chwilę nie poczujecie się znużeni czy przytłoczeni ogromem intertekstualnych odniesień, jak to niekiedy bywa w tego typu publikacjach.
Absolutnie nie ma tu też mowy o nudzie. "Shankar" to napisana z wielkim rozmachem, porywająca i ani na chwilę niezwalniająca tempa powieść przygodowa, podana z cudowną lekkością i ironią w stylu kojarzącym się z komiksami o Corto Maltese, skądinąd także tu obecnym.
Od strony graficznej "Shankar" to wykwit geniuszu Alcateny, co już nieśmiało zapowiada szczerzące się z okładki indyjskie monstrum. Dalej jest tylko lepiej i zapewniam, że po pierwszych stronach łatwo dojść do wniosku, że dla Argentyńczyka żadne formalne ograniczenia zdają się nie istnieć.
Alcatena niczym kameleon dopasowuje swoją na wskroś realistyczną i staranną kreskę do realiów opowieści, z łatwością imitując konwencję i styl charakterystyczne dla danej kultury i epoki. Efekt końcowy urywa głowę i naprawdę trudno uwierzyć, że "Shankar" to dopiero drugi komiks tego duetu wydany w Polsce.
Pod względem edytorskim pierwszy tom "Shankara" to także pierwsza liga. 312-stronicowy komiks Mandioca wydała z wielką starannością, począwszy od liternictwa i składu, a skończywszy na grubym offsecie, szyciu i lakierowej oprawie. Piękna rzecz, dopasowana formatem do "Żywej stali", którą też koniecznie trzeba mieć na półce.