Hellblazer tom 8 – recenzja komiksu wyd. Egmont
To już ósmy zbiorczy tom "Hellblazera", jednej z najgłośniejszych serii dla dojrzałego czytelnika, a zarazem najdłużej ukazujący się cykl Vertigo. W tym albumie znowu wracamy do świata wykreowanego przez Jamie'ego Delano, który zrewolucjonizował spojrzenie na Johna Constantine'a.
Jamie Delano to pierwszy scenarzysta serii "Hellblazer", która ukazywała się nieprzerwanie od stycznia 1988 r. do lutego 2013 r. (i powróciła w latach 2019-2020). Czy również najlepszy? Tu zdania są podzielone, gdyż "Hellblazer" miał wyjątkowe szczęście do wybitnych i różnorodnych scenarzystów pokroju Gartha Ennisa, Warrena Ellisa czy Granta Morrisona. Nie da się jednak zaprzeczyć, że to właśnie Delano tchnął w Johna Constantine'a nowe życie i poprowadził go na zupełnie nowe tory.
Ósmy tom zbiorczej kolekcji (drugi ze scenariuszami Delano) udowadnia, że autor jest mistrzem łączenia mrocznej fantastyki z polityczną satyrą. W jego komiksach jest mnóstwo odniesień do wówczas bieżących wydarzeń społecznych i politycznych. A jednocześnie to w dalszym ciągu historie o duchach, demonach i innych mrocznych bytach nie z tego świata.
"Pig" z Nicolasem Cage'm. Zobacz zwiastun
Jeżeli chcecie się przekonać, dlaczego John Constantine dołączył do komuny hipisów, co go łączy z masonami i Margaret Thatcher, musicie sięgnąć po tom 8 "Hellblazera".
Przy początkach serii Jamie Delano współpracował z takimi artystami jak Richard Piers Rayner ("Doktor Fate"), Mark Buckingham ("Baśnie") czy David Lloyd ("V jak Vendetta"). Opisywany tom zawiera jedną długą historię (14 części) i pięć krótszych na 464 stronach w twardej oprawie.