"Hellblazer tom 1" – piekło na ziemi [RECENZJA]
John Constantine według Briana Azzarello to nie wojujący z demonami bohater filmu z Keanu Reevesem czy członek Justice League Dark przedstawiony w filmie animowanym pod tym samym tytułem. Autor "100 naboi" postawił na brutalność, wulgarność i bezkompromisowość, które nie zawsze bronią się jako słuszny środek wyrazu.
Azzarello szokuje (a przynajmniej stara się to robić na każdym kroku), by obronić swoją tezę, że strach przed piekłem jako pośmiertną karą za grzechy jest nieuzasadniony. Dlaczego? Ponieważ zło jest wpisane w DNA człowieka i to ludzie, a nie żaden rogaty buntownik z zaświatów, sami tworzą sobie piekło na ziemi.
W taką narrację wpisują się kolejne perypetie Johna Constantine'a, który przez cały album praktycznie nie ujawnia swoich niezwykłych zdolności. Postać kojarzona z biblijnymi frakcjami w walce dobra ze złem jest tu przedstawiony prawie jako normalny facet, który trafia do więzienia, odkrywa potworny sekret mieszkańców wioski albo przysłuchuje się barowym opowieściom. Każdej z tych opowieści towarzyszy mnóstwo bólu, przemocy, wulgaryzmów i (niepokazanego dosłownie) seksu.
"Hellblazer" Azzarello bywa intrygujący i emocjonujący, ale zbyt często odnosiłem wrażenie, że ten cały smród, zgnilizna i całkowita demoralizacja tworzą nie tyle mocny i wyrazisty, co groteskowy obraz. Autor "100 naboi" zbyt często popada w grafomanię, która nie będzie problemem dla czytelnika nie znającego żadnych "dojrzałych" komiksów. Czuć w tym "Hellblazerze" inspiracje "Kaznodzieją" Gartha Ennisa (nie tylko w rysunkach Steve'a Dillona), ale zestawiając te dwa dzieła perypetie Johna Constantine'a jawią się jako wtórna i nic nie wnosząca rozrywka 18+.
Pierwszy tom "Hellblazera" Briana Azzarello jest bardzo nierówny, bo obok naprawdę przejmującej historii pojawia się tania popisówka z bluzgami, przemocą i niczym więcej. Nie tak powinien wyglądać komiks dla dorosłych.