"Hitman", wyd. zbiorcze tom 1 – recenzja komiksu wydawnictwa Egmont
Pewnie większość z was sięgnie po "Hitmana" wiedziona niewinną nostalgią. Ja tak zrobiłem i trochę żałuję.
Po "100 nabojach" i "Transmetropolitan" Egmont sięgnął po kolejną serię, która kilkanaście lat temu ukazała się nakładem śp. Mandragory. Tym razem padło na "Hitmana" autorstwa Gartha Ennisa, niegrzecznego chłopca z Irlandii Północnej, który dał nam takie cuda jak "Kaznodzieja" czy "Chłopaki".
ZOBACZ TEŻ: Komiks - renesans gatunku
Tytułowy cyngiel to Tommy Monaghan, zabójca na zlecenie działający w Gotham City, który w wyniku ugryzienia przez stwora z kosmosu staje się meta-człowiekiem. Nie zamierza jednak wykorzystywać rentgenowskiemu wzroku i telepatii do walki ze złem. Nie, po prostu staje się jeszcze lepszym fachowcem od mokrej roboty.
Mamy więc nieprzeciętnego antybohatera, Gotham City i jego flagowe postacie – w komiksie pojawiają się m.in. Batman i Etrigan. W dodatku to Ennis, więc w pakiecie dostajemy obowiązkowo czarny humor i starą dobrą przemoc. Sukces? No właśnie nie do końca.
W moim przypadku lektura po latach pokazała, że "Hitman" to przede wszystkim produkt swoich czasów. Słodkich lat 90., kiedy wystarczył szwadron ninja znikąd, kilka bluzgów i roztrzaskany łeb, aby wywołać niezdrową ekscytację u czytelnika.
Ale nie powyższe są tu problemem (ninja to zawsze atut, umówmy się), a cieniutki scenariusz Ennisa, który odwalił robotę na pół gwizdka. Pod względem fabuły, humoru, pomysłów, a nawet eskalacji przemocy "Hitman" nie jest nawet cieniem takiego "Kaznodziei".
Wiadomo, że to nie ten kaliber, ale nonszalancja i pretekstowość, z jaką Irol podchodzi do przygód Monaghana, na dłuższą metę wymęczyła mnie niemożebnie. Słabo wypadają szczególnie początkowe historie, znane z edycji Mandragory. Dalej jest ciut lepiej.
Za rysunki w "Hitmanie" w większości odpowiada stały współpracownik Ennisa, czyli John McCrea. On również nie daje porwać się zbytniemu szaleństwu, choć widać, że znacznie lepiej czuje się, kiedy ma do zagospodarowania większe przestrzenie. Jeśli mieliście w rękach wspomniane tytuły, przy których pracował z Ennisem, wiecie czego się spodziewać.
"Hitmana" czytałem kilkanaście lat temu i zrobił na mnie kolosalne wrażenie. Dziś to raczej lektura, którą postawię na półce wyłącznie z czystego sentymentu. Zastanówcie się dwa razy, czy naprawdę warto.