"Cartland, tom 1" – recenzja komiksu wydawnictwa Elemental
Klasyczna kreska, progresywne przesłanie i bardzo Dziki Zachód. "Cartland" to kolejna słynna frankońska seria, która doczekała się polskiego wydania.
Portfolio wydawnictwa Elemental wzbogaciło się o kolejną nowość i to nie byle jaką. Oficyna, dzięki której dostaliśmy "Wielki kant", "Jeremiaha" czy "Durango", tym razem sięgnęła po klasykę westernu znad Sekwany.
"Cartland" zadebiutował w 1974 r. na łamach magazynu "Lucky Luke", potem ukazywał się w "Pilote" oraz w indywidualnych tomach wypuszczanych przez słynne paryskie wydawnictwo Dargaud ("Blacksad" czy "Kot rabina"). Autorami są scenarzystka Laurence Harle oraz rysownik Michel Blanc-Dumont, ten sam, który w 1998 r. przejął "Blueberry'ego" po Colinie Wilsonie.
Komiks - renesans gatunku
Cykl liczący 10 albumów opowiada o XIX-wiecznym traperze, tytułowym Jonathanie Cartlandzie, który przemierza rubieże USA i raz za razem wpada w kolejne tarapaty z udziałem rdzennych plemion Ameryki Północnej, armii czy różnej maści typów spod ciemnej gwiazdy. Jednak nie liczcie na klasyczny western w duchu hollywoodzkich produkcji Johna Forda czy Howarda Hawksa.
"Cartland" prezentuje niezwykle progresywne podejście do gatunku, w którym pobrzmiewają echa i filmów Sama Peckinpaha, i westernów kręconych w słynnym rzymskim studiu Cinecittà. Na pewno nie bez znaczenia na wymowę komiksu miały czasy, w jakich powstawał. Motywami stale przewijającymi w "Cartlandzie" są bowiem zagłada Indian, zgubny wpływ cywilizacji, tragedia wynikająca ze zderzenia kultur czy konflikt jednostki ze zbiorowością.
Dziki Zachód w ujęciu Harle i Blanc-Dumonta to miejsce surowe, okrutne, rządzone przez prawo silniejszego, a sam główny bohater mało ma wspólnego z nieskazitelnym wizerunkiem cowboya lansowanym przez Hollywood lat 40. i 50.
196-stonicowy integral wydany przez Elemental zbiera 4 pierwsze albumy z lat 1975-78. Od razu nasuwa się pytanie, czy komiks się zestarzał, a właściwie - jak bardzo. Na pewno po lekturze 1. tomu widać, że to jedna z tych serii, która, podobnie jak tytułowy bohater, potrzebowała czasu, aby odnaleźć swój charakter. Zarówno jeśli chodzi o kwestie fabularne, jak i formalne.
Scenarzystka "Cartlanda" na dobre rozkręca się dopiero w 3. części serii pt. "Widmo Wah-Kee", serwując nam rasowy kryminał z całkiem zgrabną intrygą oraz nienachalnym wątkiem nadprzyrodzonym, czerpiącym z wierzeń i kultury Indian. Rysunki także nabierają odpowiedniego rozmachu, a Blanc-Dumonta zamienia się w etnografa, z wielkim pietyzmem oddając najmniejsze niuanse życia codziennego mieszkańców kontynentu.
Oczywiście towarzyszą temu klasyczne, by nie powiedzieć, generyczne tropy fabularne i zwroty akcji dobrze znane wielbicielom gatunku. Niemniej jestem przekonany, że każdy miłośnik westernu, który sięgnie po "Cartlanda", nie powinien być rozczarowany.
Warto też czekać na kolejne tomiszcza, bowiem w 3. integralu (jeśli Elemental zachowa podział wzorem francuskiej edycji) znajdzie się historia, za którą Harlé i Blanc-Dumont zostali uhonorowani nagrodą za najlepszy komiks na Międzynarodowym Festiwalu Komiksu w Angoulême w 1988 r.