"Ślepa cytadela. Przystanek na Faragonescji. The Long Tomorrow": Słabszy album boga komiksu [RECENZJA]
Eksperymenty mają to do siebie, że potrafią być nieudane. Niniejszy album to właśnie zbiór takich nieudanych eksperymentów. Nie zrozummy się źle. To dalej album boga komiksu, ale niestety słabszy niż inne. Nikomu nie radziłbym zaczynać przygody z twórczością Girauda od tego zbioru.
Zmarły w 2012 r. Jean Giraud, podpisujący się często jako Moebius, to jeden z bogów komiksu, który miał wpływ na to medium na całym świecie. Najnowszy album zaprezentowany przez Egmont jest nietypowy. Bowiem oryginalnie komiksy te ukazywały się w czerni i bieli, a pokolorowane zostały przez Marvela, by wydać je na rynku amerykańskim, gdzie barwy są standardem. Album stał się za oceanem kultowy i w końcu ktoś wpadł na pomysł by w tej formie wydać go we Francji. Dziś trafia również do nas.
Album zbiera trzy cykle noszące podtytuły: "Ślepa cytadela", "Przystanek na Faragonescji" i "The Long Tomorrow". Zaprezentowane tu komiksy są dziełami autorskimi Moebiusa, które tworzył odpoczywając po pracy nad słynną westernową serią Blueberry i Diuną – nigdy niezrealizowanym projektem filmowym Alejandro Jodorowskiego, do którego Moebius tworzył konceptarty.
To niczym niepowiązane ze sobą krótkie formy, dające mu szansę na chwilę wytchnienia i wolność artystyczną, której brakowało mu przy mrówczej pracy (wszak komiks o Blueberrym cechuje się bardzo realistyczną kreską i genialnym odwzorowaniem czasów Dzikiego Zachodu). Tematyką jest głównie szeroko pojęta fantastyka, ale ujęta w ramy mocno surrealistycznych, alegorycznych opowieści. Nie mogę jednak oprzeć się wrażeniu, że treść dla Moebiusa miała drugorzędne znaczenie.
Komiksy te tworzone były często bez scenariusza (wyjątkiem są dwie historie z końca tomu– jedna do storybordów Dana O' Banonna, druga do scenariusza Philipa Druilleta), przez co wyraźnie kuleją fabularnie. Ba, Moebius nie robił nawet szkiców. Od razu nakładał tusz. Owszem, od strony formy to pokaz siły i graficznie oraz narracyjnie album prezentuje się genialnie. Jednak chyba za stary jestem, żeby doceniać takie eksperymenty i bronić tych komiksów ze względu na warstwę plastyczną, podczas gdy fabuła przypomina narkotyczne majaki.
Nawet wtedy, gdy Moebius chce podjąć jakiś poważniejszy temat, to tylko się po nim prześlizguje pozostawiając po sobie jedynie puste frazesy. Brak tu najzwyczajniej jakiejś głębi, a znając inne prace mistrza (np. genialny cykl plansz "Arzach" czy epicki "Świat Edeny"), wiem, że potrafił opowiedzieć coś, co ma ręce i nogi. Najwidoczniej przy tamtych dziełach miał więcej czasu, aby się przygotować.