"Wielki kant": Wielki komiks [RECENZJA]
Dawno żadna lektura nie przyniosła mi tyle satysfakcji. "Wielki kant" Trillo-Mandarfiny to komiks ze wszech miar wspaniały. Choć dzieją się w nim straszne rzeczy.
La Colonia, republika bananowa gdzieś w Ameryce Południowej. Sceneria niczym z "Ceny strachu" Friedkina. On to Donaldo Reynoso, eks-policjant topiący smutki w kieliszku. Ona blond piękność i bohaterka narodowa w opałach. On oczywiście przyjmuje zlecenie, ona rzecz jasna nie mówi całej prawdy. Zaczynają się kłopoty.
Na pierwszy rzut oka historia zaproponowana przez Carlosa Trillo może sprawiać wrażenie mocno wtórnej. Femme fatale, beznadziejnie zakochany w niej zapijaczony glina, wielowątkowa intryga sięgająca najwyższych szczebli władzy. Ile razy to widzieliśmy?
Ale to pozory. Bo choć autor sięga po znane tropy i hołduje klasykom, jego wersja noir znacznie obiega od tego, do czego przyzwyczaiły nas kino czy literatura.
Przede wszystkim głośno wybrzmiewa w "Wielkim kancie" aspekt erotyczny, przybierający dość ekstremalne formy. Trillo nie boi się łączyć dewiacji seksualnych z elementami komicznymi, co w zderzeniu z realistyczno-kreskówkowymi rysunkami daje interesujący, acz cholernie niepokojący efekt.
Intryga jest gęsta i świetnie poprowadzona. Czuć inspiracje i starym dobrym Chandlerem, i "Casablancą", i "Dotykiem zła" – zarówno w warstwie fabularnej, jak i formalnej. Ale największe wrażenie robi tu błyskotliwa narracja. Trillo oddaje głos drugoplanowym postaciom, które stają się dla czytelnika przewodnikami po zawiłych losach głównych bohaterów, przy okazji brawurowo burząc czwartą ścianę. W pewnym momencie pojawia się nawet grecki, a ściślej: dziwkarski, chór komentujący dramatyczne wydarzenia.
Mało? Trillo robi też delikatny ukłon w stronę realizmu magicznego, co wbrew pozorom idealnie dopełnia czerpiącą z różnych konwencji fabułę. Bo "Wielki kant" to nie tylko kryminał, ale też romans, satyra i brutalna sensacja.
Cudownie prezentują się też postacie, zarówno pierwszo-, drugo-, jak i trzecioplanowe. Są wielowymiarowe, niekiedy surrealistyczne, ale zawsze świetnie nakreślone. Oczywiście najbardziej zapada w pamięć Iguana, upiorny płatny zabójca, który doczekał się osobnego albumu (premiera listopad 2019).
Rysunki to absolutny top. Ich autorem jest Domingo Roberto Mandrafina, argentyński wyjadacz, dla którego "Wielki kant" to polski debiut. Jego styl charakteryzuje niezwykła dbałość w oddawaniu niuansów fizjonomii, duży realizm, ale też cartoonowe naleciałości. Zabrzmi to pretensjonalnie, ale trudno: istna uczta dla oczu.
Wydawcą albumu jest Elemental, który za "Wielki kant" powinien dostać medal. Sama edycja stoi na najwyższym poziomie. Skład, papier, tłumaczenie Roberta Lipskiego, twarda okładka, a nawet kolorowe wklejki – wydawca zadbał o wszystko. 10/10.