Aristophania, tom 1, Królestwo Lazuru – recenzja komiksu wydawnictwa Taurus Media
Wtem! Taurus wystartował z kolejną serią Xaviera Dorisona. Po "Zamku zwierzęcym" dostajemy równie intrygująco zapowiadający się cykl. I wiele wskazuje, że "Aristophania" to high fantasy, na jakie czekaliśmy.
Xavier Dorison to niezwykle płodny i popularny na naszym podwórku scenarzysta. Polscy czytelnicy znają go choćby ze spin-offu "Thorgala" oraz licznych publikacji Scream Comics i Taurusa, takich jak "Sanktuarium", "W.E.S.T" czy "Undertaker".
Swoją opowieść Dorison rozpoczyna w 1900 r. w Marsylii. Trójka rodzeństwa z robotniczych nizin w nieprawdopodobnych okolicznościach traci ojca. Dziewięć lat później koszmar powraca - tropem dzieci i ich matki podąża bezwzględny morderca. Do akcji wkracza tytułowa Aristophania Bolt, dystyngowana kobieta z wyższych sfer, która zdaje się skrywać niejedną tajemnicę.
ZOBACZ TEŻ: Komiks - renesans gatunku
Hrabina zabiera dzieci na południe Francji do swojej posiadłości, gdzie w ukryciu mają przeczekać niebezpieczeństwo. Ale rajska kraina też ma swoje sekrety, a ciekawscy bohaterowie stopniowo zaczynają odkrywać, że nic nie jest tym, czym się wydaje.
Kim naprawdę był ojciec bohaterów? Czym są Aurora i Drugie Królestwo? Czego chce od dzieci Król Wygnaniec? Pierwsza część "Aristophanii" odpowiada tylko po części na jedno z tych pytań, pozostawiając czytelnika w sferze domysłów.
W "Królestwie Lazuru" Dorison sprawnie wykorzystuje klasyczne literackie klisze i tropy, pierwszorzędnie odmalowuje ponure realia życia doby rewolucji przemysłowej, zderzając je z nienachalnymi (jak na razie) elementami fantastyki. Scenarzysta przyzwyczaił nas, że choć jego pisarstwo miewa lepsze i gorsze momenty, to nigdy nie schodzi poniżej pewnego poziomu. Tak jest i tym razem, bo pomyślana na czteroczęściową serię "Aristophania" zapowiada się co najmniej intrygująco.
W "Aristophanii" Dorison ponownie łączy siły z Joëlem Parnotte, z którym stworzył dość dobrze przyjętego u nas "Fechmistrza" (Taurus, 2016). To świetna wiadomość, bo to niezwykle utalentowany rysownik, którego drobiazgowej, realistycznej kreski i przepięknie skomponowanych plansz nie sposób nie docenić.
Pierwszy tom "Aristophanii" to zaledwie wstęp, dlatego trudno powiedzieć mi coś więcej ponadto, że kupuję ten świat i chcę dowiedzieć się o nim więcej. Na razie Dorison powolutku odkrywa karty, aby zakończyć album w momencie, kiedy historia w końcu nabiera mglistych kształtów. Nieco to sadystyczne, acz większym sadyzmem będzie, jeśli Taurus każe nam długo czekać na kolejny album.