Aliens - Zbawienie / Ofiarowanie – recenzja komiksu wydawnictwa Scream Comics

W ciągu ostatnich kilku lat Scream Comics wyrosło na potentata komiksów poświęconych Obcym i Predatorom. W swoim portfolio wydawnictwo ma takie perełki, jak m.in. "Alien vs Predator", "Predator - 5th Anniversary", serię "Bunt" czy "Aliens - Dead Orbit". Wznowione właśnie "Zbawienie/ Ofiarowanie" nie jest może arcydziełem, ale z kilku względów warto się nim zainteresować.

Na 108-stonicowy tom składają się dwie pozornie niezwiązane ze sobą opowieści rozgrywające się w świecie Obcego. Pozornie, bo ich autorzy wykorzystali ten sam zabieg, wprowadzając do swoich historii rozważania natury religijnej. Z lepszym i gorszym skutkiem.

Autorem "Zbawienia" jest Dave Gibbons ("Strażnicy", "Originals"), który tym razem usiadł przed maszyną do pisana i zaserwował historię kosmicznego rozbitka mierzącego się ze sforą xenomofów. To prościutka sensacyjna fabułka przywodząca na myśl film Jamesa Camerona z 1986 r. Niestety sam wątek religijny został tu potraktowany dość łopatologicznie i sprowadza się do głęboko wierzącego bohatera postrzegającego swoją sytuację w kategoriach boskiej próby, a Obcych jako ucieleśnienie biblijnego węża.

O wiele lepiej wypada pod tym względem "Ofiarowanie" Petera Milligana ("Skin", "Miracleman"). Tu z kolei ocalała z katastrofy kapłanka staje oko w oko z Obcym terroryzującym osadę kolonistów w środku dżungli. Opowiadaniu klimatem najbliżej do pierwszej i trzeciej odsłony cyklu, a sama historia jest głębsza i co tu kryć – o wiele lepiej napisana.

Jednak tym, co przede wszystkim skłania do postawienia "Aliens - Zbawienie / Ofiarowanie" na półce, są rysunki. Autorem oprawy do pierwszej historii jest Mike Mignola. Jeszcze przed erą "Hellboya", ale już z wyraźnie ukształtowanym charakterystycznym stylem, na którego punkcie za chwilkę oszaleje cały świat.

Nie gorzej wypada pod tym względem "Ofiarowanie", choć piekielnie uzdolniony Paul Johnson reprezentuje diametralnie inne podejście do rysunku, stawiając na malarski fotorealizm. Po lekturze można tylko ubolewać, że tak mało rzeczy podpisanych jego nazwiskiem trafiło na nasz rynek.