"W dół, do Ziemi" – recenzja komiksu wydawnictwa Egmont
Jeśli tak jak ja nie czytaliście powieściowego oryginału Roberta Silverberga, po lekturze "W dół, do Ziemi" pewnie natychmiast po niego sięgniecie. To jedyny pożytek z komiksowej adaptacji duetu Thirault-Zuccheri.
Nie ukrywam, komiks Philippe'a Thiraulta i Laury Zuccheri skusił mnie przede wszystkim okładką obiecującą sci-fi w stylu "Aldebarana" i dwóm blurbom. Ich autorzy, George R.R. Martin i Isaac Asimov, nie szczędzą zachwytów pod adresem Roberta Silverberga, którego powieść z 1970 r. posłużyła tu za kanwę scenariusza.
Katarzyna Warnke: Uwielbiam erotyczne komiksy. Jestem ambasadorką zmysłowości
Bohaterami "W dół, do Ziemi" są członkowie ekipy badawczej przybywający na Belzagor. To stara kolonia, po latach oddana rdzennym ludom planety, które ku zaskoczeniu Ziemian okazały się inteligentnymi gatunkami, posiadającymi skomplikowaną kulturę i wierzenia.
Grupie przywodzi eks-wojskowy, niegdyś służący na planecie, którą opuścił w niejasnych okolicznościach. Celem ekspedycji są badania nad rytuałem autochtonów, ale okazuje się, że to zaledwie jedna z wielu tajemnic skrywanych przez równie niezwykły, co niebezpieczny świat.
Nie oceniaj książki po okładce. Banał, że aż zęby bolą, acz w tym przypadku trudno o trafniejsze podsumowanie. "W dół, do Ziemi" budzi bowiem dość mieszane uczucia.
Z jednej strony pomysł wyjściowy porywa, a skojarzenia z serią autorstwa Leo okazują się na miejscu. Belzagor imponuje bogatym ekosystem, mnogością gatunków oraz fascynującymi obrządkami plemion nildorów i sulidorów, humanoidalnych istot przypominających słonie i naczelne.
Jednak nie jest to przecież zasługa scenariusza Philippe'a Thiraulta, a tekstu źródłowego, dotykającego problematyki zbrodni kolonializmu, odwiecznego konfliktu natury i kultury, a także transcendencji.
Niestety, na czytelnika komiksowej adaptacji Silverberga czekają też rwana narracja, bezpłciowi bohaterowie o zupełnie nieprzekonujących motywacjach oraz nieodstępujące ani na chwilę, nieznośne poczucie wiecznego pośpiechu i fabularnej skrótowości. Frustracja lekturą jest tym większa, że Belzagor i jego mieszkańcy to świat z gigantycznym potencjałem, zasługujący na coś więcej niż 100-stonicowy tomik.
Pod względem formalnym również bez szału. Ilustracje Laury Zuccheri, włoskiej rysowniczki, którą możecie kojarzyć ze "Szklanych mieczy", są co najwyżej poprawne i nie wyróżniają się niczym szczególnym. Na pewno nie jest to rzecz, dzięki której przymyka się oko na scenariuszowe niedostatki.