"Ten drugi" księcia Harry'ego. Najgłośniejsza książka tego roku jest pełna szokujących wyznań
Powiedzieć, że o książce Harry'ego jest głośno, to nie powiedzieć nic. Pełna szokujących wyznań autobiografia młodszego syna króla Karola III zatrzęsła brytyjską monarchią w posadach. Polscy czytelnicy nareszcie mogą sięgnąć po przetłumaczone wydanie.
Treść prywatnych SMS-ów, przebieg bardzo intymnych rozmów, incydent z agresją księcia Williama... książę Harry na talerzu podał plotkarskim mediom i fanom monarchii wszystkie skrywane tajemnice. Osoby nieprzychylne mu i jego żonie zarzucają im hipokryzję - z jednej strony mówi o prawie do prywatności, z drugiej opowiada o pierwszej inicjacji seksualnej. Ludzie kibicujący Susseksom od zawsze rozumieją, że tak ekshibicjonistyczna książka była potrzebna Harry'emu w pogodzeniu się z ciężkimi przejściami.
Od 22 lutego polskie wydanie "Spare" wydawnictwa Marginesy zatytułowane "Ten drugi" dostępne jest w sprzedaży. Prezentujemy fragment książki.
W styczniu 2016 roku, wraz z dwoma dobrymi kumplami, ponownie wybrałem się do Ameryki.
Thomas spotykał się z kobietą, która mieszkała w Los Angeles, więc najpierw zatrzymaliśmy się u niej w domu. Urządziła dla nas przyjęcie powitalne i zaprosiła niedużą grupkę znajomych. Wszyscy mieliśmy takie samo podejście do alkoholu, to znaczy pochłanialiśmy go w dużych ilościach, w krótkim czasie.
Różniliśmy się jednak co do ulubionych trunków.
Jak na typowego Angola przystało, poprosiłem o gin z tonikiem.
– Nie ma mowy – powiedzieli ze śmiechem Amerykanie. – Jesteś w Stanach, chłopie, więc napij się czegoś porządnego. Spróbuj tequili.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Mosty między księciem Harrym i jego rodziną są już spalone?
Tequila nie była mi wcale obca. Ale zwykle piłem ją w nocnych klubach, kiedy zabawa trwała już na całego. Teraz zaś zaproponowali mi jakąś markową, prima sort tequilę i uczyli mnie, na ile sposobów można ją pić. Bez przerwy podawano mi kieliszki z tequilą w każdej możliwej postaci. Czystą. Z lodem. Margaritę. Z odrobiną wody gazowanej i limonką.
Wypiłem to wszystko, co do kropli, i zacząłem się czuć cholernie dobrze.
Pomyślałem sobie, że lubię tych Amerykanów. I to bardzo.
Ostatnimi czasy ciężko było mieć proamerykańskie nastawienie. Większość świata za nimi nie przepadała. A już z pewnością Brytyjczycy. Większość Brytyjczyków nienawidziła wojny w Afganistanie i miała za złe Amerykanom, że nas w nią wciągnęli. Część osób była wręcz zapiekła w swoich antyamerykańskich postawach. Pamiętałem, jak w dzieciństwie niektórzy bez przerwy przestrzegali mnie przed Amerykanami. Mieli być oni zbyt hałaśliwi, zbyt bogaci i zbyt radośni. Zbyt pewni siebie, zbyt bezpośredni i zbyt szczerzy.
Nigdy się z tym nie zgadzałem. Według mnie Jankesi nigdy nie owijali w bawełnę i nie wydawali z siebie uprzejmych chrząknięć i pomruków, zanim w końcu przejdą do sedna. Cokolwiek myśleli, zawsze wykładali kawę na ławę i choć czasami wynikały z tego rozmaite problemy, wolałem takie podejście od alternatywy.
Czyli powszechnego milczenia na temat tego, co się naprawdę czuje. Niechęci do słuchania o emocjach innych osób.
Doświadczyłem tego, gdy miałem dwanaście lat. I jeszcze dotkliwiej doświadczałem tego obecnie, kiedy miałem lat trzydzieści jeden. Przez cały dzień unosiłem się na różowej chmurce oparów tequili. Nie, "unosiłem się" to niewłaściwe określenie. Pilotowałem tę różową chmurę, a gdy wreszcie nią wylądowałem – tak na marginesie, było to wzorowe lądowanie – obudziłem się bez kaca. Istny cud.
Na drugi dzień, choć nie pamiętam, z jakiego powodu, musieliśmy się przenieść gdzie indziej. Wylądowaliśmy w domu Courteney Cox, która była przyjaciółką dziewczyny Thomasa i miała u siebie więcej miejsca. Poza tym wyjechała gdzieś na plan zdjęciowy i nie miała nic przeciwko, żebyśmy się u niej zatrzymali.
Nie mogłem narzekać. Byłem fanatycznym wielbicielem Przyjaciół, więc perspektywa przenocowania w domu Moniki wydała mi się niezwykle pociągająca. I zabawna. Ale nagle... zjawiła się sama Courteney, czym wprawiła mnie w niemałe zakłopotanie. Czyżby jej zdjęcia zostały odwołane? Uważałem jednak, że nie powinienem jej o to pytać. Ale co z nami: czy to znaczyło, że mamy się wynieść?
Courteney się uśmiechnęła.
– Ależ skąd, Harry. Miejsca jest tu pod dostatkiem.
Super. Ale w dalszym ciągu czułem się nieco speszony, ponieważ... miałem przed sobą Monicę. A ja byłem Chandlerem. Czy kiedykolwiek ośmielę się jej to wyznać? Czy w całej Kalifornii znajdę dość tequili, żeby zdobyć się na taką odwagę?
Wkrótce po powrocie do domu Courteney zaprosiła kolejnych gości. Rozpoczęła się następna impreza. Wśród nowo przybyłych znajdował się znajomo wyglądający facet.
– To aktor – powiedział mi jeden z kumpli.
– Tak, wiem, że to aktor. Tylko jak się nazywa?
Kolega nie mógł sobie przypomnieć.
Podszedłem więc do gościa i zacząłem z nim rozmawiać. Wydał mi się dość sympatyczny i od razu go polubiłem. Wciąż jednak nie mogłem sobie przypomnieć jego nazwiska ani w czym go widziałem, za to jego głos wydał mi się jeszcze bardziej znajomy.
– Skąd mogę kojarzyć tego faceta? – szepnąłem do kumpla. Ten się roześmiał.
– Z Batmana.
– Słucham?
– To Batman.
Piłem właśnie trzecią lub czwartą tequilę i przez chwilę miałem niejakie kłopoty z przyswojeniem tej zaskakującej nowiny.
– Kurwa, no tak! Lego Batman. – Odwróciłem się do aktora i spytałem: – Szy to prawda?
– Ale... co takiego?
– Jesteś nim?
– Kim?
– Batmanem.
Uśmiechnął się.
–Tak.
Ale frajda móc coś takiego powiedzieć!
– Zrób to – poprosiłem.
– Co mam zrobić?
– Głos Batmana.
Przymknął oczy. Najwyraźniej nie miał ochoty, ale nie chciał być nieuprzejmy. Albo zrozumiał, że nie przestanę go o to zadręczać. Wbił we mnie swoje lodowate niebieskie spojrzenie, odchrząknął i idealnie chropawym tonem powiedział:
– Witaj, Harry.
Byłem zachwycony.
– Jeszcze raz!
Spełnił moją prośbę. Tym razem wypadło to nawet lepiej. Wybuchnęliśmy głośnym śmiechem.
Potem zaś, może chcąc się nas pozbyć, Batman zaprowadził mnie i mojego kumpla do lodówki, z której wziął dla siebie jakiś napój orzeźwiający. Przez otwarte drzwi zobaczyliśmy w środku wielkie pudełko czekoladek z grzybkami halucynogennymi.
Ktoś za moimi plecami powiedział, że są dla wszystkich.
– Częstujcie się, chłopaki.
Obaj z kumplem wzięliśmy kilka, pożarliśmy je łapczywie i popiliśmy tequilą.
Czekaliśmy, aż Batman też się nimi uraczy, ale najwyraźniej nie była to rzecz w jego guście.
– I jak ci się podoba? – pytaliśmy się nawzajem. Ten facet wpuścił nas do pieprzonej Batjaskini!
Wyszliśmy na zewnątrz, usiedliśmy przy palenisku i czekaliśmy. Pamiętam, że jakiś czas później podniosłem się i wszedłem do domu, żeby skorzystać z ubikacji. Poruszanie się po domu pełnym kanciastych nowoczesnych mebli i gładkich, szklanych powierzchni przychodziło mi z pewnym trudem. Poza tym światła były w większości przygaszone. Ale udało mi się zdążyć do toalety.
Ale cudownie urządzona, pomyślałem, zamykając za sobą drzwi. Rozejrzałem się wokół.
Piękne mydełka do rąk. Czyste białe ręczniki. Drewniane belki. Nastrojowe oświetlenie.
Jankesi znają się na rzeczy.
Obok sedesu znajdował się okrągły srebrny kosz z pokrywą pod- noszoną za pomocą pedału. Wpatrywałem się w niego. A on zdawał się wpatrywać we mnie.
Chwila... czy on naprawdę mi się przygląda?
Potem kosz zamienił się... w głowę.
Nacisnąłem stopą na pedał i głowa rozwarła usta. W wielkim, szerokim uśmiechu. Roześmiałem się, odwróciłem i zacząłem sikać.
Teraz i sedes wyglądał jak głowa. Miska sedesowa była wielką rozdziawioną paszczą, a zawiasy klapy – przeszywającymi srebrnymi oczami.
Głowa powiedziała:
– Aaaa.
Zrobiłem swoje, spuściłem wodę, zamknąłem głowie usta. Odwróciłem się do srebrnego kosza, podniosłem pokrywę i nakarmiłem głowę paczką po papierosach, którą wyjąłem z kieszeni. – Otwórz szeroko.
– Aaaa. Dzięki, kolego.
– Proszę bardzo.
Chichocząc, wyszedłem z toalety i poszedłem prosto do mojego kumpla.
– Co cię tak śmieszy? – spytał.
Powiedziałem mu, że jak pójdzie zaraz do ubikacji, przeżyje tam coś niezapomnianego.
– Co takiego?
– Nie potrafię tego opisać. Sam musisz to zobaczyć. Poznanie Batmana blednie w porównaniu z tym, czego tam doświadczyłem.