"Planetary, tom 2": Godny finał mocarnej serii [RECENZJA]
Na 2. tom "Planetary" Egmont kazał nam czekać bez mała rok. Oczywiście warto było zacisnąć zęby, bo lektura to przednia.
Na 440-stronicową cegłę składa się ciąg dalszy pokręconej historii, rozmachem i stopieniem meta spokojnie dorównującej twórczość Alana Moore'a z jego najlepszego okresu. Wspomina zresztą o tym we wstępie Joss Whedon, z którym trudno się nie zgodzić. Choć facet pisze to na klęczkach i wcale tego nie ukrywa.
ZOBACZ TEŻ: Komiks - renesans gatunku
Drugi tom "Planetary" to konsekwentna kontynuacja poprzednich 14 zeszytów. Światy równoległe, wstęgi czasowe, fizyka kwantowa, antyczne technologie i szczypta bestialstwa, tak pięknie odmalowanego przez Johna Cassadaya. W albumie śledzimy finał zmagań "archeologów tajemnic" z psychopatyczną Czwórką. W końcu poznajemy też prawdziwe intencje szefa tytułowej organizacji oraz niełatwe historie jej członków - Jakity, Bębniarza i Elijaha Snowa, który okazuje się bardziej ludzki, niż wszyscy sądzili. Na deser i otarcie łez dostajemy dwa solidne crossovery z udziałem flagowych postaci DC Comics.
"Planetary" zachwyca i misterną konstrukcją wielopoziomowej fabuły wykorzystującej całą gamę narracji, i popkulturowymi inklinacjami. Ellis odwołuje się do komiksowych franczyz, mitologii, literatury groszowej, audycji radiowych czy filmów. Co istotne, aluzje stanowią dla niego główny budulec narracyjny i nie sprowadzają się wyłącznie do porozumiewawczego mrugnięcia okiem. Za którym bywa, że nic nie stoi.
Oba tomy "Planetery" ukazały się w cyklu DC Deluxe. Dla niezaznajomionych: wydania charakteryzują się płócienną oprawą, obwolutą i masą dodatków. Nazwa zobowiązuje.