Trwa ładowanie...
Informacja prasowa
konkurs
02-10-2015 17:06

Michał Malinowski piątym nominowanym do nagrody Alchemika

Michał Malinowski, nominowany do Nagrody Alchemika, z opowiadania bajek zrobił instytucję. Przypomina nam, że wszyscy byliśmy dziećmi. Poniżej prezentujemy jego sylwetkę widzianą oczami znanej dziennikarki i reporterki, Marii Wiernikowskiej.

Michał Malinowski piątym nominowanym do nagrody AlchemikaŹródło: www.nagrodaalchemika.pl
d3y9f0z
d3y9f0z

Michał Malinowski, nominowany do Nagrody Alchemika, z opowiadania bajek zrobił instytucję. Przypomina nam, że wszyscy byliśmy dziećmi. Poniżej prezentujemy jego sylwetkę widzianą oczami znanej dziennikarki i reporterki, Marii Wiernikowskiej.

Jeżeli znasz kogoś, kto wywrócił życie do góry nogami, by realizować swoją pasję – zgłoś kandydata na www.nagrodaalchemika.pl . Na zwycięzcę czeka 20 000 złotych.

… po prostu dlatego, że lubi to, co robi.

Bajki jasne, bajki ciemne

Życiowy zwrot? Jak się żyje prawie 50 lat, to trochę już tych zwrotów było.

Miał być matematykiem – wygrał w podstawówce olimpiadę, po czym poszedł do plastyka. Miał być malarzem, ale został grafikiem komputerowym. Robił filmy animowane, aż nagle zaczął opowiadać bajki.

d3y9f0z

Swoje życie opowiada jak bajkę. Bajkę o człowieku, który ma zawsze szczęście, aż trudno uwierzyć. Ale bajanie to jego fach. Kto chce, niech wierzy.

Marzył, żeby zobaczyć impresjonistów na żywo, więc na koniec studiów dostał od mamy uciułane 180 dolarów i poszedł z kwitkiem z banku po francuską wizę – dostał na 12 dni. Ale obok była ambasada Szwajcarii, gdzie na to samo zaświadczenie pozwolili mu wjechać na 18 dni. Kiedy napatrzył się już w Paryżu na Degasa i Toulouse-Lautreca, stanął na wylotówce w stronę Szwajcarii i pierwszym kierowcą, na którego zamachał, był bogaty Polak, który odstąpił mu swój dom w Genewie. Nazajutrz rozłożył nieśmiało sztalugi nad Jeziorem Genewskim. Wtedy podeszła do niego siwa pani i poprosiła o lekcje rysunku. Płaciła mu 250 franków za godzinę (równowartość miesięcznej emerytury jego mamy). Była holenderską milionerką, właścicielką wielkiej galerii, która pokazała mu drogę do szwajcarskiej akademii sztuk pięknych.

Ale wkrótce staruszka umarła, a Michał utrzymywał się pracując jako nocny stróż w ośrodku dla uchodźców. Pewnej nocy sam gasił pożar drewnianej rudery, zanim nadjechała nieśpieszna straż. Wtedy w jednym tylko roku podpalono 60 ośrodków, gdzie gnieździli się uciekinierzy z Trzeciego Świata. On sam nieraz odczuł, że jest tylko „Polaczkiem”. Tak, Szwajcarzy pomagali mu w swoim stylu: nie raz słyszał „Weź, bo ja wyrzucę”…

Kiedy inni studenci siedzieli przed wypasionymi komputerami, on zasuwał na nocnych zmianach, więc pracę dyplomową cudem udało mu się oddać w ostatniej chwili. Jego trzyminutowy film rysunkowy pokazuje łebki gwoździ, walone ze straszną mocą przez młot. Ale nagle zaglądamy na drugą stronę i tam okazuje się, że wbijane gwoździe układają się w zgrabnego jeża. Filmem Michała akademia chwaliła się na festiwalu w Monte Carlo.

d3y9f0z

On tymczasem zarabiał na budowach, w McDonaldzie i na zmywaku. Ale był szczęśliwy, bo spełniał marzenie peerelowskiego dziecka: codziennie kupował sobie cztery czekolady i wszystkie zjadał. Dostał skrzydeł, gdy raz w klasztornej szkole dla panien z dobrych domów piękna dziewczyna przyglądała mu się przez okienko, a potem wpadła znienacka do kuchni i dała mu całusa. Nazajutrz już tam nie pracował.

(img|598901|center)

Wkrótce spotkał irańskiego lekarza, który nade wszystko cenił swobodę myśli i kpił sobie ze szwajcarskiej punktualności. Zamawiał u Polaka innowacyjne filmy instruktażowe, pokazywane studentom medycyny. Założyli Instytut Twórczych Pomysłów i pracowali nad Encyklopedią Wiedzy Wszelakiej w formie gry multimedialnej, która dotąd się nie ukazała, bo konserwatywni Szwajcarzy nie wyłożyli na nią pieniędzy. Zdobyli kontrakt na multimedialną prezentację dla Światowej Organizacji Handlu na 100 tysięcy dolarów, tylko Irańczyk zapomniał się z nim rozliczyć.

d3y9f0z

Ale Michał od tej pory miał forsy jak lodu i jeździł po świecie na jakie tylko chciał konferencje i sympozja. Wymarzył sobie podróż do Instytutu w Santa Fe, gdzie zetknął się z genialnym Murrayem Gell-Mannem, jego kwarkiem i jaguarem, z nauką opisywaną językiem bajki.

W drodze powrotnej przemierzając Greyhoundem Stany Zjednoczone nagle o 5 rano wysiadł z autobusu i stanął sam pośrodku pustyni. Czekał na autostradzie tak długo, aż pojawił się samochód i zabrał go do rezerwatu Indian Nawaho. Właśnie otwierali swoje muzeum. Stary Indianin pokazał Michałowi kilimy ozdobione wzorami i znakami, które dzień i noc rozszyfrowywał mu przy pomocy baśni.

I tak młody grafik odkrywał, że świat obrazu to tylko furtka do innego wymiaru – opowieści.

d3y9f0z

Ale on sam wciąż jeszcze opowiadał rysunkiem. Jego scenariusz do bajki "Coco baby" o spotkaniu egzotyki z zachodnią cywilizacją spodobał się na festiwalu filmów animowanych w Hiroszimie i Japończycy wyłożyli kasę na demo. Ruszył w poszukiwanie plastycznych inspiracji do zilustrowania historii.

Był akurat w Polsce, odwoził koleżankę swoim starym peugeotem 305 do miasteczka Pieniężno pod rosyjską granicą. Tam trafił do muzeum etnograficznego misjonarzy z zakonu werbistów, a stamtąd najbliższym lotem do Papui Nowej Gwinei na nocne spotkania tamtejszych bajarzy. Tak znalazł się w punkcie, który przestawił jego życie na kolejny, nowy tor. Został opowiadaczem. A że w swoim życiu wciąż napotykał muzea, wymyślił i zbudował swoje muzeum, może nawet jedyne takie na świecie: Muzeum Bajek, Baśni i Opowieści „MuBaBaO”.

*

d3y9f0z

W domku pod lasem, na obrzeżach Konstancina, gdzie mają swoje pałace wszyscy polscy milionerzy, zamieszkał z córką, z suczką Czarną o długich uszach i krótkich łapkach, z szyldkretowym kotem, którego przegania, gdy przynosi mu jeszcze żywe ptaszki, i z całą masą skarbów. Są tam słupy bajarzy z krainy Dogonów, maski rytualne, bębny (na których dziś akurat grają młodzi Grioci z Burkina Faso, zaproszeni na warszawski festiwal Skrzyżowanie Kultur), cycate rzeźby, grzechotki z tykwy, a wszystko można dotykać, głaskać, potrząsać, bo po to są. Takie to muzeum.

Goście siedzą wśród poduch na podłodze i słuchają opowieści dużego pana z włosami do ramion i krzaczastymi brwiami. Potem coś rysują, jakieś znaki i mapy.

W bibliotece na półkach stoi 5 tysięcy książek z bajkami w różnych językach i niezliczona ilość bajek niewidocznych, bo zapisanych cyfrowo, a te dopiero czekają, że któregoś dnia i one staną się eksponatami. Z pomarańczowo-niebieskich ścian wystają jeszcze kable, a część domu zasłania tablica „Teren budowy wstęp wzbroniony”.

d3y9f0z

Bo muzeum jest wciąż w budowie.

Michał bajarz jest wciąż w drodze, a jego mikrobus wypełniony po brzegi bajko-stworami o tęczowych ogonach i przepastnych paszczach oraz klockami z drewna i drewienka. Wyrzuci je z worka na posadzkę w jakimś miasteczku i będzie patrzył, jak powstają żyrafy i całe światy bajkowe, w zależności od fantazji autorów. A nad głowami maluchów jakaś babcia czy dziadek zacznie snuć opowieść, jak to u nich ze ścinków z tartaku…

*

- Halo, halooo! – wita Michał radośnie każdego, kto zadzwoni, a sam jest swoim menedżerem. Śmieje się głośno, w czasie rozmowy podpiera się pod boki i staje w szerokim rozkroku, żeby lepiej patrzeć rozmówcy w oczy ze swoich prawie dwóch metrów wysokości. Wygląda naprawdę na zadowolonego człowieka. Problemy?

- Dla mnie nie ma problemów. Zawsze skupiam się na celu – i na to też ma swoją mądrość, którą dzień wcześniej usłyszał na konferencji dla biznesmenów. – Wyciągnij dłoń przed siebie. Spójrz na mnie. Źle widzisz przez palce? Bo patrzysz na palce. Przestaw wzrok. Lepiej? Bo dłoń po drodze, to problem. Nie patrz na nią, tylko na cel.

Dlatego pieniądze nie są dla niego problemem, tylko środkiem do celu. I zawsze jakoś się znajdują. Świat jest pełen milionerów.

(img|598902|center)

Raz zaprosił go jeden z najbogatszych Polaków. Michał pojechał do niego pod niemiecką granicę, samochód musiał zostawić za bramą, dalej przez posiadłość wiozła go do pałacu limuzyna. To był wieczór sylwestrowy, a gospodarz zaprosił dwunastu swoich kolegów z bidula. Gdy wyszli z sierocińca, nie byli grzecznymi chłopcami, ale trzymali się razem i zarabiali dużo pieniędzy nie całkiem legalnie. Handlowali na potęgę pożądanymi dobrami. Czasem któryś wpadł, nawet sam gospodarz. Ale widać nadal świetnie się bawili.

Michał uraczył ich mroczną legendą z tamtych stron, bo właśnie z niemieckich kresów wschodnich wywodził się Frankenstein. Autentyczna afera grabarzy z miasteczka Frankenstein (dziś Ząbkowice Śląskie) zainspirowała autorkę powieści o potworze, spreparowanym z ludzkich zwłok, wykradanych z cmentarzy.

I tu zdarzyło się to, co bajarz lubi najbardziej: jego słuchacze zaczęli opowiadać swoje historie… W miasteczku Szamotuły, gdzie siedzieli jako dzieci, grabarze postanowili komuś dokuczyć. Dowcipnisie wyjęli z trumny nieboszczyka i zaprowadzili do restauracji. A jak popili, to go wynieśli i postawili w bramie. Przyszła milicja i chciała go wylegitymować. A że milczał jak grób, to go spałowali.

*

Na świecie pojawiła się moda na storytelling, a Michał Malinowski wpisał się w nowy nurt historii starej jak świat. Opowiada głównie dzieciom, ale też zapraszają go biznesmeni i filozofowie.

W warszawskiej Socrates Café zaserwował historię o Prawdzie, która chodziła od domu do domu i wszędzie zatrzaskiwano jej drzwi przed nosem, gdyż była naga. Spotkała inną damę, całą w szmatkach i piórkach, a ta zaprosiła Prawdę, by schowała się pod jej szaty. I tak dopiero Prawda mogła dotrzeć do ludzi. A ta druga to była Bajka.

Filozofowie przez cały wieczór mieli o czym mówić.

Gdzie indziej, na fali aktualności zapytano go o „obcego”. Zjechał przecież kawał świata w poszukiwaniu bajek, i to w takich miejscach, dokąd turyści się nie zapuszczają. Odpowiedział bajką.

- Z dwóch walczących armii zostało już tylko dwóch rycerzy. Zmęczeni, oparli się o miecze i postanowili się przespać przed ostatnią walką. Żeby łatwiej zasnąć, postanowili opowiedzieć jakąś bajkę. I kiedy każdy opowiedział swoją historię, spojrzeli sobie w oczy i już wiedzieli, że nie będą więcej walczyć. Bo kiedy poznasz historię człowieka, to nie podniesiesz na niego miecza.

Właściwie te jego bajki to nie są bajki, jakie chcielibyśmy słyszeć: pogodne historyjki o pluszowych misiach. Opowiadane prostym językiem, szkicowane grubą kreską dynamiczne obrazy jak w rysunkowym filmie, mają jasne przesłanie i morał. A czasem oskarżenie. Bo ten misiowaty, uśmiechnięty facet brutalnie wytyka nam, że zapomnieliśmy rozmawiać z dziećmi i mówić do siebie, patrząc w oczy. Zagapieni w ekrany, odwróceni od siebie musimy zawrócić do początków: do dzieciństwa, do drewna, do „prymitywnej” kultury. Do słowa.

*

Na pożegnanie usłyszałam Opowiadanie Opowiadacza:

- Stanął na placu i zaczął opowiadać. Zaczęli schodzić się ludzie. Mijał dzień, nadeszła noc i następny dzień i coraz więcej ludzi się zbierało, żeby posłuchać jego opowieści. Z czasem zaczęli się rozchodzić, choć on wciąż opowiadał. W końcu został tylko jeden człowiek i pyta: „Dlaczego wciąż opowiadasz?” Opowiadacz odparł: „Na początku opowiadałem, żeby zmienić świat, teraz opowiadam, żeby świat mnie nie zmienił”.

To nie jest jasne? Nie wszystkie opowieści muszą być jasne.

Maria Wiernikowska
Przeczytaj także:
d3y9f0z
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d3y9f0z