Lucyfer tom 3 – recenzja komiksu wydawnictwa Egmont
Trzeci zbiorczy tom "Lucyfera" to zwieńczenie epickiej historii o tytułowym adwersarzu biblijnego Stwórcy. Ale czy aby na pewno Gwiazda Zaranna jest wrogiem, czy też przeciwieństwem Jahwe? Między innymi na takie pytanie stara się odpowiedzieć brytyjski scenarzysta Mike Carey.
W tym tomie, liczącym blisko 700 stron, znalazły się ostatnie zeszyty "Lucyfera" (#50-75) oraz oddzielna historia "Lucyfer: Nirvana". Seria, która zaczynała jako spin-off kultowego "Sandmana", wyewoluowała w kolejną epopeję, tworzoną przez rzeszę arcyzdolnych artystów. W tomie trzecim za scenariusz odpowiada Mike Carey ("Hellblazer", "X-Men. Punkty zwrotne – Kompleks mesjasza"), a za warstwę graficzną odpowiadają m.in. Peter Gross, Ryan Kelly, P. Craig Russell, Marc Hempel, Ronald Wimberly, Colleen Doran, Michael William Kaluta, Dean Ormston, Zander Cannon, Jon J. Muth.
W ostatnich odcinkach "Lucyfera" Carey przedstawia nie tylko własną "teologię", ale także wyraźnie odbiega od tego, co o Gwieździe Zarannej dowiedzieliśmy się od Neila Gaimana. Gwoli ścisłości, nie ma tu jakichś rewolucyjnych modyfikacji. Ale każdy, kto zna dobrze "Sandmana" i śledzi losy Lucyfera nie od dziś, z pewnością zauważy, że Carey interpretuje (czy po prostu zmienia) pewne kluczowe zagadnienia po swojemu.
Czego możemy się spodziewać po tych historiach? Między innymi historii Lilith i Samaela, który w wyniku buntu przeciw Jahwe przybiera nowe imię: Lucyfer. Carey opowiada też o tym, jak tytułowy bohater został panem Piekła. O upadku Drzewa Kosmosu i wilku Fenrirze, który przypuszcza szturm na Niebo jako rzeczywisty antagonista Boga-Stworzyciela. Już po samych imionach łatwo się domyśleć, że Carey wzorem Gaimana tworzy swoje historie w oparciu o konglomerat rozmaitych mitów, wierzeń i tradycji. Starotestamentalny Bóg Izraelitów i chrześcijan koegzystuje z wytworami mitologii nordyckiej w ciekawym połączeniu, od której teologom i religioznawcom włos zjeży się na głowie.
Carey w swoich opowieściach stawia trudne pytania, przy czym trzeba pamiętać, że wszystkie mitologiczne i religijne motywy służą mu do przedstawienia dobrze skrojonej fantastyki, a nie sensownej rozprawy teologicznej czy filozoficznej. Nie jest to poziom wybitności "Sandmana" Gaimana, ale "Lucyfer" Careya zdecydowanie zasługuje na miejsce w biblioteczce.