"Lucky Luke. Artysta malarz": Wszystkie kolory Dzikiego Zachodu - RECENZJA
Niejednokrotnie już byliśmy świadkami, jak Lucky Luke pełnił funkcje przewodnika i ochroniarza różnych ważnych osób przemierzających niebezpieczne zakątki Stanów Zjednoczonych. Taki jest też punkt wyjścia fabuły "Artysty malarza", ale okazuje się, że tym razem dzielnemu kowbojowi trafił się naprawdę nietuzinkowy podopieczny.
Kiedy po raz pierwszy ujrzymy Frederica Remingtona (notabene to postać autentyczna), możemy – podobnie jak Lucky Luke – nabrać wątpliwości, czy malarz w ogóle potrzebuje jakiejkolwiek ochrony. Z racji swej potężnej postury z pewnością budzi on przecież respekt wśród szukających okazji do bójki. Szybko przekonamy się też, że artysta wcale nie stroni od walki wręcz, a jego cios bywa naprawdę piorunujący. Upodobanie do napojów wyskokowych (przy mocnej głowie) i pochłanianie ogromnych porcji na każdy posiłek też nie jest wadą u kogoś wybierającego się na Dziki Zachód.
Nie oznacza to jednak, że Lucky Luke nie ma nic do roboty w trakcie tej wyprawy. Jesteśmy świadkami tego, że sympatyczny Fred wprawdzie nie ma sobie równych w saloonowych bójkach, ale nie wszyscy jego przeciwnicy łatwo przełykają porażkę. I tak niejaki Curly będzie próbować się zemścić na malarzu wszelkimi dostępnymi metodami, a chociaż jego działania nie wyrządzą na szczęście żadnej szkody parze bohaterów, to dostarczą sporo rozrywki czytelnikom.
Trzeba przyznać, że niezwykły ciekawy przebieg mają też spotkania Lucky Luke’a i Freda z Indianami. Przekonamy się na przykład, że Zręczne Stopy są prawdziwymi mistrzami kamuflażu (choć kaktusy nie powinny jednak ani kichać, ani gadać), a z kolei Hiawatha, jeden z najsłynniejszych wodzów, nie tylko nie imponuje wzrostem, ale nie ma też łatwego życia ze swoją squaw.
Warto dodać, że w towarzystwie Freda Lucky Luke zachowuje się inaczej niż zazwyczaj. Wprawdzie w saloonach zamiast piwa cały czas preferuje colę, ale za to ochoczo uczestniczy w bójkach – zamiast próbować zaprowadzić tam porządek. Na szczęście, kiedy dochodzi do napadu na bank, to dzielny kowboj jest jak zwykle skuteczny w tropieniu złodzieja i pojedynku strzeleckim.
Jak widać już po powyższych przykładowych sytuacjach, w trakcie lektury „Artysty malarza” czeka na nas mnóstwo okazji do śmiechu, a sympatyczny i zarazem zabawny tytułowy bohater jest bez wątpienia mocnym punktem tego albumu.
Czarny rok dla światowego kina. Przez pandemię nie ma co oglądać