"Łasuch" tom 3: witaj w domu [RECENZJA]
Historia Gusa zwanego Łasuchem dobiegła końca. Wszystkie pytania znalazły swoją odpowiedź. Warto było czekać na taki finał?
Jeff Lemire w obszernym wywiadzie dla CBR, który znalazł się na końcu finałowego tomu "Łasucha", przyznał, że od początku miał w głowie zakończenie historii Gusa. Z początku nikt nie miał pojęcia, ile zeszytów zajmie ta seria (skończyło się na 40), ale finał był od początku przemyślany i zaplanowany. Oczywiście nie zdradzę, jak wygląda zakończenie "Łasucha". Jednak jeśli macie w pamięci brutalne, bezlitosne i wstrząsające wątki z dwóch pierwszych tomów, to szykujcie się na kolejne niespodzianki. Nie tylko scenariuszowe, ale także w warstwie formalnej.
Największym zaskoczeniem jest z pewnością zajmująca kilka zeszytów retrospekcja, pokazująca genezę wydarzeń prowadzących do światowej zagłady i pojawienia się dzieci-hybryd. Lemire przyznał, że nie planował takiego powrotu do przeszłości, ale popularność serii pozwoliła mu na rozwinięcie niektórych wątków i dokładniejsze nakreślenie tła.
Tak samo było z motywem tamy, która pojawiła się w poprzednim tomie.
Te "dodatkowe" sceny nie sprawiają jednak wrażenia wciśniętych na siłę. Napisanych tylko po to, by "Łasuch" przyciągał do sklepów z komiksami przez kilka miesięcy dłużej. Przyznam jednak, że niektóre wątki prowadzące do finału odbiegają poziomem od wcześniejszych pomysłów Lemire'a. Spotkanie starego znajomego i podróż po zamarzniętej rzece wydaje się bardzo naiwna, choć scenarzysta w pewnym momencie puszcza oko do czytelnika, jakby miał świadomość, że trochę się zagalopował.
Czy warto było czekać na finał "Łasucha"? Zdecydowanie, bo Lemire nie ograniczył się w nim do odpowiedzenia na podstawowe pytania zadawane od samego początku. Choć sporo tu optymizmu, autor nie zamienił "Łasucha" w sielankę. To nadal mocna i bezkompromisowa opowieść, w której nikt nie jest bezpieczny.