"Łasuch" tom 2: dobry, zły i zmutowany [RECENZJA]
Rogaty chłopiec ma nowych przyjaciół i jeden cel. Autor komiksu również: sponiewierać czytelnika na wszystkie możliwe sposoby.
- Album, który trzymacie w dłoniach, można by określić jako "Imperium kontratakuje" serii "Łasuch" – stwierdził w przedmowie kolorysta Jose Villarrubia. To odważne określenie, ale nie bezzasadne. Jeff Lemire (scenariusz i rysunki) rzeczywiście po nakreśleniu ram uniwersum i zarysu charakterów głównych postaci (które nadal skrywają wiele tajemnic) w pierwszym tomie rozpoczął, jak to określił Villarrubia - "emocjonalną karuzelę".
Jeżeli pierwszy tom "Łasucha" wami wstrząsnął i myśleliście, że Lemire pokazał, na co go stać, to szykujcie się na weryfikację tego poglądu. Autor, który czuje się świetnie w tej bezlitosnej, brudnej opowieści z wielką tajemnicą w tle, dopiero się rozkręca. Rogaty Gus kontynuuje poznawanie świata wraz z nowymi przyjaciółmi, napotykając na swojej drodze kolejne indywidua. Każde ma własną historię i motywacje, i choć czytelnikowi może się wydawać, że przejrzał danego bohatera na wylot, to autor szybko wyprowadza go z błędu.
Bo choć pewnych założeń można się domyśleć, to "Łasuch" jest wolny od oczywistych wątków i zerojedynkowych postaci. Wystarczy wskazać na Jepperda, który w pierwszym tomie miał najmocniejsze pięć minut. W kontynuacji Lemire również go nie oszczędza, serwując wstrząsające odkrycie zmieniające dalszy sposób postrzegania tego zimnego outsidera.
Wraz z drugim tomem "Łasuch" przybiera kształt opowieści drogi, tak oczywistej dla historii o próbie przeżycie w świecie po zagładzie. Barwni wrogowie, niebezpieczne zakątki, odległy cel – wszystko to mamy w nowych przygodach Gusa, jednak te wyświechtane i przewidywalne elementy to tylko narzędzia. A Lemire, jako mistrz swojego fachu, potrafi wykorzystać je do stworzenia zaskakującego dzieła. Brzydkiego, brudnego, brutalnego w formie i treści.