"JSA. Złota Era" - recenzja komiksu wyd. Egmont
W kolekcji DC Deluxe ukazują się zarówno kamienie milowe, jak i przeciętniaki. "JSA. Złota Era" Robinsona i Smitha to rzecz decydowanie z tej pierwszej kategorii. Dojrzała, inteligenta i z ambicjami. Choć nieprzełomowa.
James Robinson umieścił akcję komiksu "JSA. Złota Era" w alternatywnej rzeczywistości, w której na równych prawach pojawiają się Green Lantern czy Hawkmank, ale też autentyczne postacie i wydarzenia z historii XX w.
Tu też II wojnę światową wygrali alianci, ale Hitlera zabił działający na zlecenie rządu USA Tex Thompson posługujący się pseudonimem Americommando. Po powrocie do ojczyzny zostaje on obwołany bohaterem narodowym i staje do wyścigu o fotel senatora.
Thompson apeluje do pozostałych obrońców sprawiedliwości, aby zrzucili maski i przyłączyli się do narodowego programu wymierzonego w "czerwonych". Z jego inicjatywy zostaje też powołany do życia nowy obrońca o niemal boskiej mocy. W między czasie z Europy wraca osoba, która może rzucić światło na prawdziwe intencje świeżo upieczonego polityka. Problem w tym, że ma amnezję.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Komiks - renesans gatunku
Trzonem fabuły jest więc intryga kryminalno-polityczna, bowiem od pierwszych chwil wiadomo, że charyzmatyczny Thompson ma coś za uszami. Jednak dla autorów "JSA. Złota Era" jest to przede wszystkim pretekst, aby opowiedzieć o ponurych czasach makkartyzmu i momencie, kiedy Ameryka straciła niewinność.
Polowanie na czarownice, jakie rozpętuje się w USA i faszystowskie zapędy władzy zostają tu przedstawione z perspektywy zmęczonych superbohaterów, którzy postanowili się wycofać. James Robinson składa im ciepły, nostalgiczny hołd, sprawiając, że w końcu zyskują psychologiczną głębię i dostają szansę, aby ostatni raz stanąć do walki. Równocześnie odbrązawia narosły wokół nich mit, łamie i sprowadza na ziemię.
W jego ujęciu niegdyś niezniszczalni, siejący postrach herosi są dziś ludźmi nieradzącymi sobie z problemami. Jednostkami straumatyzowanymi i zaburzonymi, często niepotrafiącymi odnaleźć się w nowej rzeczywistości, rozpamiętującymi dni minionej chwały.
W tym kontekście "JSA. Złota Era" nie jest dziełem nowatorskim. Tematy podjęte przez Robinsona kilka lat wcześniej wziął na tapet Alan Moore. Jednak w "Strażnikach" do demitologizacji superhero posłużył się on wymyślonymi przez siebie postaciami. W "JSA. Złota Era" wiwisekcję przeprowadzono na autentycznych bohaterach znanych z klasycznych komiksów z lat 40. i 50., kiedy kształtowały się archetypy współczesnych trykociarzy. Dzięki temu historia nabiera większej głębi i metakonstekstu, choć pod względem literackim ustępuje rozmachowi dziełu Moore'a.
Idealnym dopełnieniem tego obrazka są ilustracje Paula Smitha, który stworzył twórczą wariację na temat dokonań rysowników z tzw. złotej ery komiksu. Jego kreska jest prosta, elegancka i idealnie korespondującą z "niedzisiejszymi", bardzo nasyconymi kolorami.
"JSA. Złota Era" ukazało się w kolekcji DC Deluxe, a więc na bogato. Dostajemy album w płóciennej, tłoczonej oprawie, zapakowany w piękną obwolutę i formacie 180x275. Do tego dwa kaloryczne, nieco ustawiające odbiór posłowia autorstwa Howarda Chaykina i dobrze wam znanego Kamila Śmiałkowskiego.
Jeśli macie na półce pierwsze polskie wydanie komiksu Robinsona i Smitha, które ukazało się w WKKDC (2019), to nadarza się dobry moment, aby rozważyć aktualizację.
Grzegorz Kłos, Wirtualna Polska
W najnowszym odcinku podcastu "Clickbait" ogłaszamy zwycięzcę starcia kinowych hegemonów, czyli "Barbie" i "Oppenheimera", a także zaglądamy do "Silosu", gdzie schronili się ludzie płacący za Apple TV+. Możesz nas słuchać na Spotify, w Google Podcasts, Open FM oraz aplikacji Podcasty na iPhonach i iPadach.