Batman: Zagłada Gotham - recenzja komiksu wyd. Egmont
Batman, H.P. Lovecraft, steampunk i czuwający nad wszystkim tata Hellboya. W teorii brzmi to jak przepis na murowany sukces. Niestety "Batmanowi: Zagładzie Gotham" do perfekcji sporo brakuje.
Na "Batman: Zagłada Gotham" zasadzałem się od dawna. Kiedy ukazało się pierwsze polskie wydanie (Egmont, 2004), komiksy na pewien czas zniknęły z mojego radaru (niedługo potem wróciłem jak ten syn marnotrawny). Z kolei edycję kioskową (Eaglemoss, 2017) po prostu przegapiłem.
Oczywiście zostawał rynek wtórny, ale wiadomo, jak to jest - szkoda przepłacać i zawsze są ważniejsze zakupy. Dlatego, kiedy Egmont zapowiedział "Batman: Zagłada Gotham" w wersji Deluxe, nie zastanawiałem się dwa razy.
I tym większe okazało się moje rozczarowanie. Być może obiecywałem sobie zbyt wiele? Może moją wyobraźnię za mocno rozgrzało nazwisko Mike'a Mignoli? Dość powiedzieć, że, "Batman: Zagłada Gotham" zostawił mnie z przykrym uczuciem niedosytu.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Komiks - renesans gatunku
Zacznijmy od pozytywów - pomysł wyjściowy to bajka. Komiks ojca "Hellboya" i Richarda Pace’a to nic innego jak tzw. elseworld, czyli historia spoza kanonu, ale bazująca na charakterystyczny elementach świata przedstawionego (tu DC Comics) i twórczo wchodząca z nimi w dialog. Akcję umiejscowiono w alternatywnych latach 20 XX w. i podobnie jak miało to miejsce w np. trylogii "Batman. Ziemia Jeden" (Egmont, 2015-2023) ikoniczni bohaterowie i wątki pojawiają się tu w innych, często zaskakujących rolach i konfiguracjach.
Jednak główną siłą napędową świadcząca o niezwykłości pomysłu jest przede wszystkim pożenienie uniwersum Batmana z atmosferą prozy H.P. Lovecrafta. Wprawdzie nie jest to przeniesienie jeden do jednego konkretnych elementów z jego opowiadań, ale nawiązania i wariacje na ich temat są aż nadto czytelne - zarówno w kreacji świata, jak i na poziomie języka. Efektem jest wprost idealna symbioza i aż trudno uwierzyć, że nikt nie wpadł na to wcześniej.
Niezgorsze są też rysunki. Co prawda Troy Nixey ("Historie prawdopodobne", Egmont, 2021) to taki "Mike Mignola w domu" (a także po części Paul Pope), ale jego kanciasta kreska w połączeniu z kolorami Deve'a Stewarta cieszy oko i pasuje do klimatu historii splatającej mroczną powieść detektywistyczną i horror. Gorzej z samą historią.
Po intrygującym wstępie automatycznie przywodzącym na myśl "W górach szaleństwa" doprawione "Draculą" opowieść zalicza zjazd. Niestety, szybko okazuje się, że "Batman: Zagłada Gotham" to rzecz spod znaku przerostu formy nad treścią, pełna ciekawych, acz ledwie liźniętych wątków, posiłkowania się deus ex machina i wypakowana po brzegi postaciami robiącymi tu jedynie za ostentacyjny fanserwis.
Nie zrozummy się źle. Nie żałuję czasu, jaki poświęciłem na lekturę "Zagłady Gotham", choć opowieść Mignoli i Pace'a przeleciała przeze mnie jak przez sito. To pomysłowa rzecz z wielkim potencjałem i z całą pewnością materiał na coś więcej niż 160 stron niespecjalnie oryginalnej intrygi.
Sama edycja, jak wszystko spod znaku DC Deluxe, to klasa sama w sobie. Twarda tłoczona oprawa, obwoluta, jakościowa kreda, a na deser porządkujące posłowie Kamila Śmiałowskiego przybliżające historię powstania komiksu i warte uwagi konteksty.
Grzegorz Kłos, dziennikarz Wirtualnej Polski
W najnowszym odcinku podcastu "Clickbait" bierzemy na warsztat finały tegorocznej Eurowizji, rozprawiamy o "Yellowstone" z Kevinem Costnerem oraz polecamy trzy książki, od których nie będziecie mogli się oderwać w maju. Możesz nas słuchać na Spotify, w Google Podcasts, Open FM oraz aplikacji Podcasty na iPhonach i iPadach.