Batman: Ziemia Jeden, tom 3 - recenzja komiksu wyd. Egmont
Niemal siedem lat. Tyle musieliśmy czekać na trzeci tom "Batman: Ziemia Jeden". Było warto? Mimo że scenariusz Geoffa Johnsa mocno odstaje od poprzednich części, to przygody nieopierzonego Nietoperza czyta się od początku do końca z niesłabnącą przyjemnością.
Siedem lat to szmat czasu. Wielu pewnie w ogóle zapomniało o istnieniu tej serii, a młodsi czytelnicy nie mają pojęcia, o czym tu piszemy. Więc gwoli przypomnienia: "Ziemia Jeden" to zapoczątkowany w 2009 r. cykl, będący de facto odpowiedzią na "Ultimates" Marvela. W skrócie chodzi o lifting komiksowego świata oraz zaludniających go ikonicznych postaci tak, aby wpasowywały się we wrażliwość i oczekiwania współczesnego odbiorcy.
Akcja poszczególnych historii rozgrywa się na Ziemi Jeden, a zatem w jednej z alternatywnych rzeczywistości Uniwersum DC. Tu burmistrzem Gotham City jest Oswald Cobblepot, Alfred Pennyworth to zgryźliwy weteran, Killer Croc kumpluje się z Batmanem, a Kobieta Kot wygląda jak striptizerka przebrana za postać z powieści Lewisa Carrolla. Sam Bruce Wayne dopiero stawia pierwsze kroki jako mściciel, więc obserwujemy jego potknięcia i skutki do końca nieprzemyślanych decyzji. Prawie jak w "Roku pierwszym" Franka Millera (Egmont, 2015).
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Komiks - renesans gatunku
Jak widać na załączonym obrazku, Geoff Jones czerpał z dobrze znanej mitologii, ale pionki rozstawił na szachownicy po swojemu. Do tego potoczysta, żwawa narracja i nacisk na efektowne sceny akcji sprawiają, że historia przypomina obrazkowy ekwiwalent letniego blockbustera, na którego nakręcenie wytwórnia nie poskąpiła grosza.
Pomysł chwycił. Pierwszy tom trafił nawet do zestawienia najlepszych powieści o Nietoperzu serwisu IGN, a seria odcisnęła piętno także na Hollywood. Echa "Batman: Ziemia Jeden" dobrze słychać zarówno w filmie Matta Reevesa, serialu "Gotham", jak i produkcjach Zacka Snydera z Benem Affleckiem i Jeremym Ironsem.
Tom trzeci kontynuuje dobrze znane wątki i dodaje kolejne. Tym razem spokój Gotham mąci wojna gangów dozbrajanych przez tajemniczego darczyńcę, a w życiu Bruce'a Wayne'a pojawia się osoba podająca się za jego przodka. I trzeba przyznać, że zaczyna się naprawdę nęcąco, jednak już po chwili czar pryska. Kolejne strony pokazują, że Jones wyprztykał się z najlepszych pomysłów, a sama historia nie wnosi w zasadzie nic nowego do uniwersum Batmana i powiela generyczne fabułki, jakich jest na pęczki.
I choć intryga pozostawia wiele do życzenia, wciąż czyta się to wyśmienicie. "Batman: Ziemia Jeden" broni się niezłymi dialogami, chemią między bohaterami i lekko paranoiczną atmosferą. W końcu też śledzimy perypetie Batmana-detektywa, a więc zdecydowanie najlepszej wersji bohatera. Co w dzisiejszych czasach jest niestety coraz większą rzadkością.
Przyjemność z płynąca z lektury to też niewątpliwie zasługa Gary'ego Franka. Brytyjczyk po raz kolejny udowadnia, że jeśli chodzi o realistyczną kreskę i hollywoodzkie sceny akcji, to nie ma sobie równych. Wzorcowe rzemiosło i zdecydowanie top, jeśli chodzi o superbohaterski mainstream.
Tom trzeci "Batman: Ziemia Jeden" podobnie jak poprzednie części ukazał się w cyklu DC Deluxe. A to wiąże się z twardą, płócienną okładką i błyszczącą obwolutą.
Grzegorz Kłos, dziennikarz Wirtualnej Polski
W najnowszym odcinku podcastu "Clickbait" znęcamy się nad ofertą SkyShowtime (ale chwalimy "Yellowstone"), podziwiamy Brendana Frasera w "Wielorybie" i nabijamy się z polskich propozycji na Eurowizję. Możesz nas słuchać na Spotify, w Google Podcasts, Open FM oraz aplikacji Podcasty na iPhonach i iPadach.