"Frankenstein żyje, żyje!": Komiks, który ogląda się godzinami [RECENZJA]
Wydawnictwo KBOOM kontynuuje szlachetną misję likwidowania białych plam na polskim komiksowie. Po "Draculi" z rysunkami Mike'a Mignoli przyszedł czas na Berniego Wrightsona i jego pożegnalny album.
"Frankenstein żyje, żyje!" to kontynuacja opus magnum Wrightsona z 1983 r. Powstającego 7 lat arcydzieła, które "nie było ani pracą, ani zobowiązaniem, tylko dziełem miłości", jak wyznał autor historykowi komiksu Peterowi Sandersonowi.
Wydana przez Marvela i zilustrowana przez Wrightsona edycja "Frankensteina" Mary Shelley nie miała nic wspólnego z popkulturowymi inkarnacjami gotyckiego klasyka. Rysunki Berniego to wierna oryginałowi i zamysłowi wizualizacja pomysłów pisarki. Bez śrub w szyi, butów na koturnach i kusej marynarki. Tak perfekcyjnie narysowana, że trudno o inne określenie niż dzieło sztuki.
Taki jest też poniekąd "Frankenstein, żyje, żyje!". Wydana w 2013 r. komiksowa kontynuacja skupia się na dalszych losach "osieroconego" Monstrum i podobnie jak powieść Shalley nie jest horrorem sensu stricto. Na blisko 80 stronach śledzimy losy błąkającego się po nieprzyjaznym świecie nieśmiertelnego potwora. Prześladowanego przez swego stwórcę, co rusz nawiedzającego go w koszmarach. Targanego wiecznymi wyrzutami sumienia i egzystencjalnymi rozterkami, który koniec końców zdaje egzamin z człowieczeństwa.
"Frankenstein, żyje, żyje!" powstał we współpracy ze Stevem Nilesem, scenarzystą ("30 dni mroku") i serdecznym przyjacielem Wrightsona. W bardzo osobistym wstępie Niles zdradza okoliczności powstania albumu. Są tak przygnębiające, że nadają zupełnie nowy wymiar lekturze albumu.
Rysownik, który zmagał się z nowotworem, przeczuwał, że może nie być w stanie dokończyć komiksu. Namaścił więc swojego następcę – Kelleya Jonesa. To właśnie jego rysunki pojawiają się w ostatnim rozdziale historii. Różnią się z oczywistych względów, ale i tak wspaniale współgrają z niepodrabialnym przebogatym w detal stylem Berniego Wrightsona. Nie ma więc o żadnym estetycznym zgrzycie.
"Frankestein, żyje, żyje!" ukazał się w cyklu KBOOM Horror i podobnie jak "Dracula" został bardzo starannie wydany: powiększony format, częściowo lakierowana okładka, dodatki w postaci nigdy wcześniej niepublikowanych szkiców Wrightsona do kadrów, których nie mógł już narysować. Co tu dużo mówić, świetna robota.
W ofercie wydawnictwa wciąż jest też dostępny limitowany wariant z okładką Przemysława Truścińskiego.