Episkopat to nie partia polityczna. "Musimy współtworzyć Kościół, a nie biernie oceniać"
- Przy ocenie biskupów nie należy wydawać opinii na temat ogółu. Każdy jest niezależny i odpowiada przed papieżem, a nie przed Konferencją Episkopatu Polski, która bywa oceniana jak partia polityczna. To droga donikąd – mówi Tomasz Grabowski OP. Prezes wyd. W drodze odpowiedział, czy Watykan robi czystkę w polskim episkopacie, jak reagować na kontrowersyjne wypowiedzi biskupów i czego mogą się oni nauczyć od pewnego niezwykłego biskupa z Los Angeles.
Jakub Zagalski, WP.PL: Jak ojciec ocenia działanie polskiego episkopatu?
Tomasz Grabowski OP, prezes wydawnictwa W drodze: To jest dobre pytanie. Nie jest rzeczą dobrą ocenianie episkopatu jako całości. To jest grupa ludzi, około setka biskupów, którzy biorą udział w głosowaniach i podejmują decyzje jako Konferencja Episkopatu Polski. Ale to wcale nie oznacza, że każdy z nich zgadza się z tym, co jest efektem wspólnej pracy. Często myślimy o episkopacie jak o partii politycznej — negatywnie lub pozytywnie. To droga donikąd.
Doprecyzuję. Pytając o episkopat miałem na myśli samych episkopos, biskupów, a nie stricte Konferencję Episkopatu Polski jako organ zrzeszający hierarchów.
W myśleniu Kościoła każdy biskup jest niezależny. Ma pełnię władzy w diecezji i zawsze występuje we własnym imieniu, jako zarządca diecezji. Konferencja Episkopatu Polski jest ciałem wspierającym pracę poszczególnych biskupów. Tymczasem w przekazie medialnym pokazuje się KEP jako władzę nadrzędną. Nie taki jest zamysł kształtujący organizację Kościoła. Każdy z biskupów odpowiada jedynie przed papieżem, a nie przed KEP.
Przy ocenie biskupów — zresztą obowiązuje ta zasada zawsze, gdy mamy do czynienia z grupą osób — nie należy wydawać opinii na temat ogółu. Dlatego uchylam się od udzielenia odpowiedzi na pierwsze pytanie. W episkopacie są wzorcowi biskupi, i tacy, których działanie nie spełnia moich oczekiwań.
Pytam o ocenę biskupów, ponieważ hierarchowie polskiego Kościoła wydają mi się najbardziej znienawidzoną częścią kleru. Szeregowym księżom stawia się często różne zarzuty, ale z biskupami wiążę się aspekt władzy zwierzchniej i autorytetu. I gdy dochodzi do patologii i nadużyć z ich strony, oburzenie jest znacznie większe.
Najpierw warto podkreślić, że każdy biskup ma podwójną rolę. Z jednej strony odpowiada za wewnętrzne sprawy Kościoła. Biskup decyduje, gdzie wysłać księdza, który będzie jego przedstawicielem w danej parafii, wychodzi do świeckich jako główny nauczyciel wiary w danej diecezji, odpowiada za sąd biskupi i majątek kościelny. Pierwszą rolą biskupa jest dbanie o to, żeby to, co jest głoszone, było zgodne z nauczaniem Kościoła.
Z drugiej strony biskup występuje w roli reprezentanta swojej diecezji wobec władzy świeckiej i społeczeństwa, w którym jest wiele osób niewierzących lub niezaangażowanych w życie Kościoła. Jest mi o wiele łatwiej wskazać biskupów świetnie odnajdujących się w tej pierwszej roli, trudniej wymienić takich, którzy radzą sobie z reprezentowaniem nas na zewnątrz.
Wcale mnie to nie dziwi, bo jako duchowni do pierwszej roli, podstawowej dla każdego biskupa, jesteśmy w pewnym stopniu przygotowywani. Mało kto jest odpowiednio przygotowywany do realizowania "zewnętrznego PR-u". Dlatego myślę, że oceniając pracę biskupa, trzeba pamiętać o tych dwóch aspektach jego działalności. Rzadko w tych dwóch rolach jest zachowana równowaga, poziom kompetencji do pracy wewnątrz i na zewnątrz wspólnoty.
"Żal i smutek". Dominikanin rozliczył Episkopat
Ostatnimi czasy słyszymy raczej o negatywnej ocenie pracy biskupów. Lista skompromitowanych i ukaranych przez papieża hierarchów stale się wydłuża. Kard. Angelo Bagnasco stanął na czele komisji, która zajmuje się sprawą kard. Dziwisza. Czy to oznacza, że Watykan robi czystkę w polskim episkopacie?
To, czego jesteśmy teraz świadkami, wyraźnie pokazuje, że w polskim episkopacie dochodziło do karygodnych zachowań i o tym trzeba mówić głośno. Lista takich biskupów zawiera teraz bodaj osiem nazwisk, powoli zbliżamy się do 10 proc. całego episkopatu. Nie możemy pozostać jedynie na wskazaniu winnych minionych nadużyć czy przestępstw, potrzebujemy stworzyć mechanizmy instytucjonalne, które nie pozwolą do powstania podobnych sytuacji w przyszłości.
To chyba pierwsze tak masowe pociąganie biskupów do odpowiedzialności w historii polskiego Kościoła?
Na pewno tak. Bogu dzięki. Kościół, który jest nauczycielem moralności, jest zobowiązany do tego, żeby być pierwszą grupą, która tę moralność stosuje.
Chciałem wrócić do tego, co pan powiedział o "działaniu Watykanu". Trzeba podkreślić, że to działanie jest odpowiedzią na prośbę Kościoła w Polsce. Mamy więc do czynienia z samooczyszczaniem się struktur. Niestety, oczywiście wynika ono z nacisków zewnętrznych: mediów, filmów dokumentalnych, kolejnych doniesień od osób skrzywdzonych. Niestety potrzebowaliśmy tego nacisku zewnętrznego od osób wierzących, ale też zupełnie niezwiązanych z Kościołem. Zabrakło odwagi, by prawdę potraktować jako ważniejszą od lęku.
Natomiast teraz mamy do czynienia z procesem wewnątrzkościelnym. Watykan nie dokonuje desantu na Polskę, przysyłając "śledczych". Kościół sam mówi: mamy sytuację do zbadania, mogło dojść do przestępstwa, uchybienia czy nadużycia władzy, a wobec tego oddajemy się do dyspozycji Stolicy Apostolskiej.
Czy takie oczyszczanie, do którego dochodziło w innych krajach, ma wpływ na rzeczywistość polskiego Kościoła?
Może korzystać z konkretnych mechanizmów wypracowanych przez Kościół zarówno w postaci wskazań kolejnych papieży, jak i rozwiązań stosowanych we wspólnotach amerykańskich czy francuskich. W Stanach Zjednoczonych proces oczyszczania rozpoczął się blisko 40 lat temu. Gdy ostatnio wypłynęła sprawa byłego kardynała McCarricka, panował już taki klimat, że nikt nie dał wiary zapewnieniom tego przestępcy seksualnego. Były już wypracowane mechanizmy, pozwalające szybko i dogłębnie sprawdzić, rozstrzygnąć i ukarać winnego.
W Polsce z niektórych takich mechanizmów już korzystamy, z innych niestety jeszcze nie. A moglibyśmy chociażby, na wzór Francji, powołać świecką komisję do zbadania nadużyć seksualnych. Francuski episkopat zdecydował się na to. Powołano komisję w zasadzie niezależną od struktur kościelnych. My jeszcze nie odważyliśmy się tego zrobić. Na podwórku dominikańskim testujemy taki model postępowania. Pełna przejrzystość ma większe szanse ukrócić wszelkiego rodzaju tuszowanie, ukrywanie, zezwalanie na bezkarność.
Ostatnio niemiecki episkopat trafił na czołówki nie w kontekście przestępstw czy skandali obyczajowych, ale przez domagania się akceptacji dla błogosławienia związków homoseksualnych. Czy należy to rozumieć w kategorii zbliżającego się rozłamu?
To jest problem, z którym Kościół mierzy się co jakiś czas. Historia zna sporo przykładów, kiedy narastało przekonanie, że Kościół musi zmienić jakiś element swojego niezmiennego nauczania. Czasami były to sprawy dogmatyczne — dotyczące samego Boga — jak chociażby spór z arianizmem, który podważał bóstwo Chrystusa. W tamtych czasach większość biskupów opowiadała się za postrzeganiem Jezusa jako człowieka, a nie za katolicką prawdą wiary. Później spierano się o Ducha Świętego itd. Ale od czasu Oświecenia najczęściej krytykowaną dziedziną nauczania Kościoła, również przez samych katolików, jest nauczanie moralne.
W XX w. to zjawisko wyraźnie się nasiliło. W jakimś stopniu nie dziwi fakt, że tak się dzieje, i że pojawiają się biskupi, którzy domagają się zmiany w niezmiennym, bo wyprowadzonym wprost od Chrystusa, nauczaniu Kościoła. Osoby domagające się takich zmian uważają, że to zatrzyma odpływ wiernych, sprawi, że Kościół będzie bardziej zrozumiany, a jego misja zaakceptowana. Taka postawa wcale nie wynika z czystego wyrachowania. Jest raczej wynikiem "nasiąknięcia" intelektualnym klimatem obecnej kultury.
Poszli "z duchem czasu", czego domaga się wielu "wierzących-niepraktykujących"?
Ci biskupi rozumieją miłosierdzie, troskę duszpasterską, wiarę tak, jak osoby niezaangażowane w życie Kościoła. Pozwolili na to, by ich sposób myślenia bardziej kształtowało społeczeństwo, niż nauczanie apostołów. Ale przy całym tym zamieszaniu, różnic zdań u biskupów, jestem spokojny i przekonany, że niezmienne nauczanie Kościoła pozostanie niezmienne. Choć łatwo nie będzie.
Jednak wierni mają problem, gdy ten czy inny biskup głosi coś, co jest niezgodne chociażby z Katechizmem. Jawnie buntują się przeciwko papieżowi, a przecież powinni ich prowadzić w tym samym kierunku.
Tutaj posłużę się lapidarnym zdaniem z Chestertona: "Tradycja to demokracja umarłych". Jako katolicy bardzo serio traktujemy tych, którzy byli przed nami. Papież potrafił zachować naukę o nierozerwalności małżeństwa za cenę rozłamu w Kościele, do którego doszło za czasów Henryka VIII, który żądał rozwodu. Mój święty patron, Tomasz More, stracił życie, ponieważ nie chciał uznać woli króla jako ważniejszej niż prawda wiary.
Więc jeśli nasi poprzednicy potrafili tak walczyć o zachowanie nauki, to my nie możemy postępować inaczej. Kościół opiera się na przekazywaniu wiary, tradycji właśnie. Otrzymaliśmy od poprzedników to, co oni przyjęli od Chrystusa. Teraz na nas spoczywa odpowiedzialność przekazania wiary kolejnemu pokoleniu. Tej samej wiary, którą otrzymaliśmy, a nie zmienionej według oczekiwań słuchaczy.
Przeczytaj drugą część wywiadu o tym, czy niemiecki episkopat jest wyjątkiem w oddalaniu się od Watykanu, czego polski Kościół może się nauczyć od biskupa Roberta Barrona z Los Angeles i jak reagować na kontrowersyjne wypowiedzi hierarchów.