"Zabić, zjeść, spieniężyć". Szymon Hołownia bezbłędnie wylicza, jak traktujemy zwierzęta
Paróweczki, szyneczki, spadające z nieba zastrzelone zwierzęta i księża, którzy wspierają myśliwych – Szymon Hołownia w nowej książce uderza w tych, którzy zbyt mocno wzięli sobie do serca słynne zdanie "czyńcie sobie ziemię poddaną".
Hołownia stał się ostatnio anty-bohaterem prawicowych portali. Wyśmiewają go i rozliczają za "kuriozalne słowa". A mowa o komentarzu co do smogu. Powiedział: - Z powodu smogu ginie tyle samo dzieci, co z powodu aborcji.
Na komentarze nie trzeba było długo czekać, bo jak wiadomo – po szczycie w Katowicach – w Polsce ekologia nie cieszy się wielką popularnością.
Ale te rozmowy o smogu to jeszcze nic, drodzy hejtujący Hołownię.
Publicysta pokusił się o napisanie książki, w której dorzuca do pieca (tym razem nie węgiel) i podsyca dyskusję o tym, jak na świecie traktujemy zwierzęta, jakie mamy podejście do środowiska i tym samym – swojego zdrowia i przyszłości.
- Doskonale wiem, że za tę książkę po łbie dostanę od wszystkich. W pierwszej kolejności od święcących ubojnie biskupów adorujących lisie truchła księży myśliwych oraz tych, którzy z lektury Pisma zapamiętali wyłącznie jedno słynne zdanie: "czyńcie sobie ziemię poddaną", a w niektórych przekonaniu Jezus wyłącznie przez niedopatrzenie (albo spisek starożytnych wegetarian) w Modlitwie Pańskiej we frazie "chleba naszego powszedniego" nie dodał: "i wędliny".
Zobacz też: Pomysł na biznes: Roślinny rzeźnik
Ci, co "zajmują się śmiercią"
W "Boskich zwierzętach" Hołownia poświęca sporo miejsca właścicielom hodowli przemysłowych, myśliwym, a nawet księżom. Hołownia znany jest ze swoich teologicznych książek i religijności. Uderza tam, gdzie boli najbardziej. Pisze o tym, jak zasłaniamy się Bogiem, gdy mowa o zabijaniu zwierząt dla sportu i skostniałej tradycji.
Hołownia mówi o myślistwie jako "osobliwym artefakcie czasów życia plemiennego", który jeszcze nigdy nie miał w Polsce tak złego PR-u, jak dziś. Zauważa, że około 100 tys. członków Polskiego Związku Łowieckiego dyktuje pozostałym Polakom warunki, jak gospodarować dziką zwierzyną.
- Nie wiem, co trzeba mieć w głowie, by cieszyć się widokiem spadającego z nieba śmiertelnie rannego ptaka. W mojej głowie tego z pewnością w tej chwili nie ma – pisze.
- Z każdym zresztą znanym mi myśliwym dyskusja kończy się (jak dotąd) w tym samym momencie: gdy pytam go, czy pozbawianie zwierząt życia sprawia mu przykrość, czy czuje, że to cena, jaką trzeba zapłacić za piękne momenty ciężkiej służby ojczystej przyrodzie. Nie spotkałem ani jednego, który z ręką na sercu powiedziałby mi, że wolałby nie zabijać, że cierpi, gdy to robi, że to najgorsza część owego zajęcia – opowiada.
Hołownia wylicza, że myśliwi robią wiele, by zapomnieć, że "zajmują się śmiercią".
- Ludzie uparcie nie rozumieją, iż wypuszczenie pod lufy pięciuset bażantów hodowanych dotąd w klatkach w Ośrodku Hodowli Zwierzyny PZŁ, by panowie myśliwi mogli poćwiczyć sobie celność, waląc do stworzeń, które wzbiły się w powietrze po raz pierwszy, by za chwilę w nim zginąć, nie jest żadnym wypełnieniem woli Stwórcy, ale – powiedzmy to wprost – bluźnierstwem? – czytamy.
- Do tego, by łowiectwo w pokoleniu moich wnuków stało się wspomnieniem z dziwnych pradziejów, wystarczy, byście państwo po prostu szczerze, bez retuszu i specjalnych komentarzy, nadal pokazywali nam na bieżąco, co robicie – kwituje Hołownia.
Na dwie ambony
Publicysta ostro podsumowuje też księży, którzy wspierają myśliwych.
- Więcej rozbawienia i politowania odnajduję w sobie jednak w konfrontacji z produkcjami przeróżnych księży myśliwych, opowiadających o uniesieniach duchowych, jakie przeżywają, zadając śmierć lisom czy sarnom, posuwających się nawet do ryzykowanej w swojej pompatycznej absurdalności metafory bycia "sługami dwóch ambon". Zastanawiam się, kto był uprzejmy dać magisterium z teologii kapłanowi, który fetyszyzowanego i niezrozumianego do bólu zdania o "czynieniu sobie ziemi poddaną" wysnuł błogosławieństwo dla rżnięcia tysiącletniej puszczy – pisze.
Hołownia wysuwa wniosek, że "dobry chrześcijanin" w pierwszej kolejności powinien dbać o dobro zwierząt. A co za tym idzie, rozumieć, jakie konsekwencje ma to, że korzysta i wspiera przemysł, który na tych zwierzętach żeruje.
Wylicza, że przeciwko przemysłowej produkcji mięsa opowiadali się Jan Paweł II, Benedykt XVI, czy papież Franciszek. Ten drugi wymieniony pisał, jak cytuje Hołownia: "ta degradacja żywych istot zmienionych w towar rzeczywiście wydaje mi się sprzeczna ze stosunkiem człowieka do zwierzęcia, jaki przejawia się w Biblii".
- Mnie, szeregowego katolika, boli szczególnie, gdy tubami ekologicznej ignorancji i antropocentrycznej buty stają się księża. Patetycznie powtarzający, nie zdając sobie nawet sprawy z jego wewnętrznego komizmu, słynne retoryczne pytanie Rexa Tillersona (…) "Jakie dobro przyjdzie z uratowania planety, skoro ludzkość będzie cierpieć?". Co jeszcze musi się stać, by dotarło do nich, jak bardzo będzie cierpieć ludzkość, gdy nie uratuje się planety? – zastanawia się Hołownia.
O tym, czy "facet rzeczywiście musi wp…lać stejki"
"Boskie zwierzęta" to nafaszerowana statystykami, badaniami (co najważniejsze) i historiami książka o tym, jaki wpływ na całe nasze życie ma brak szacunku dla zwierząt.
Tak, to jedna z tych książek, w których ktoś mówi wam, by może jednak nie jeść mięsa. Ale Hołowni daleko do tzw. wege terroru. Każde swoje założenie popiera rzetelnymi badaniami uczonych z Polski i ze świata. To książka idealna dla tych, którzy już właściwie zapomnieli o miłości do mięsa.
Jedna z "bujd" opisywanych przez dziennikarza: "wygenerowana w 19 wieku przez niemieckich naukowców – przekonanie o ogromnym zapotrzebowaniu człowieka na białko (obliczono je w ciekawy sposób: obserwowano, ile białka spożywają ciężko pracujący fizycznie robotnicy, i uznano, że to jest właśnie ilość normatywna dla człowieka w ogóle). Mit ten ewoluował na tyle skutecznie, że brak białka (a nie żywności w ogóle) uznano za przyczynę koszmarnej choroby głodowej, tak zwanej kwashiorki, a współcześni kulturyści pożerają białkowe proszku lub, stosując się do zaleceń mojego idola Roberta Bruneiki, ‘wp…lają stejki’, gdyż – jak głosi ich credo – żeby mieć mięśnie, trzeba jeść mięśnie, amen".
Byłoby dobrze, gdybyśmy mieli taką świadomość na temat zwierząt i jedzenia, jaką ma Hołownia. Wszystkim nam żyłoby się lepiej.
- Zasada numer jeden. Kryterium najoczywistsze z oczywistych: bólu. Sam doświadczyłem go w życiu sporo, jest więc dla mnie rzeczą zupełnie oczywistą, że moim moralnym obowiązkiem jest oszczędzić go wszędzie, gdzie się da, każdej istocie, która jest w stanie go odczuwać. Kropka. Jeśli nie muszę zwiększać sumy subiektywnie odczuwanego zła, nieszczęścia, strachu na tym świecie – nie zwiększam. Dopóki zamykałem oczy i odruchowo odpychałem od siebie nawet sprawy, dla ilu istot byłem przychodzącą po nie śmiercią. A nie chcę być śmiercią, chcę być życiem – pisze Hołownia.