Wielkanoc bez magii i zabobonów. Włączmy religijne myślenie [FELIETON]
W tym roku "święconkę" trzeba będzie sobie zrobić samemu, a mszę rezurekcyjną oglądać w internecie. Tymi małymi gestami okażemy prawdziwą miłość bliźniemu, bez której Kościół katolicki straciłby sens.
Bez "święconki" nie ma Wielkanocy. To element swoistego credo wielu Polaków, którzy co roku wkładają do wiklinowego koszyka obowiązkowe produkty z niepisanej listy. Muszą być ugotowane na twardo jajka, maślany baranek, babka, kiełbasa, chrzan, sól i pieprz. Nie zaszkodzi dołożyć wędlinę, a kiedy przykica czekoladowy zając, dla niego też znajdzie się miejsce. Taki ładunek przykryty śnieżnobiałą serwetką ląduje w Wielką Sobotę na stole przed kościołem, gdzie ksiądz (albo kleryk przybyły na rodzinną parafię z seminarium) czyta fragment Ewangelii, wzywa do wspólnej modlitwy i kropi wszystko dookoła wodą święconą. Tak było dotychczas, bo w tym roku "święconki" przed kościołem nie będzie.
- W tym roku, z powodu rygorów sanitarnych, nie będzie tradycyjnego obrzędu poświęcenia pokarmów – mówił rzecznik Konferencji Episkopatu Polski ks. Paweł Rytel-Andrianik. Po czym dodał: - W Niedzielę Wielkanocną, na początku uroczystego śniadania, pokarmy będzie błogosławił ojciec rodziny lub inna osoba.
Wydawać by się mogło, że jasny komunikat Episkopatu załatwia sprawę i rozwiewa wszelkie wątpliwości związane z obchodami świąt Wielkiejnocy. Na stronach internetowych parafii można znaleźć "instrukcję obsługi" domowego błogosławienia pokarmów. Bo choć przez całe życie kojarzymy ten rytuał z obecnością duchownego wyposażonego w kropidło, to w katolickiej rzeczywistości forma "święcenia" pokarmów jest drugorzędna. Nieważne, czy zrobi to matka, ojciec, czy ktoś z domowników. Czy na stole będzie biały obrus i zapalona świeca. Wszystko to są symbole i elementy tradycji, które bardzo często odwracają uwagę od tego, co w Wielkanocy najważniejsze.
Zobacz także: Całun Turyński – cudowna relikwia czy wielkie oszustwo?
Słyszałem już różne wersje na temat tego, jak powinien zachowywać się katolik na święta w czasie pandemii. Jedni przekonują, że przejawem miłości bliźniego jest zamknięcie się w domu, bo wtedy nikogo nie narażamy na chorobę i śmierć. Wiążę się to z tym, że nie chodzimy do kościoła, a mszę św. przeżywamy dzięki transmisjom w internecie. Z drugiej strony słyszę wiernych, którzy widzą w kościele bezpieczną przestrzeń o nadzwyczajnych właściwościach, gdzie koronawirus nie ma wstępu. Co gorsza, takie teorie lansował nawet jeden ksiądz, wykładowca katolickiej uczelni, który ze swoim magicznym myśleniem lepiej odnalazłby się w Hogwarcie. Ów ksiądz przekonywał (i mimo upomnień nie zmienił zdania), że Chrystus w Eucharystii nie może być nośnikiem choroby, tak samo jako konsekrowane dłonie kapłana nie mogą przenosić zakażenia.
Takie stwierdzenia działają na wyobraźnię i są z pewnością wodą na młyn wielu pobożnych katolików, ale nie mają nic wspólnego z katolicyzmem. Tak samo jak mylne przeświadczenie, że w Wielką Sobotę trzeba iść z koszyczkiem pod kościół, bo bez niego śniadanie wielkanocne jest nieważne czy pozbawione jakiegoś duchowego wymiaru.
Obejrzyj: Ks. Krzysztof Niedałtowski o ochronie przed koronawirusem. Rozwiał wątpliwości
- Czeka nas długa droga z chrześcijaństwa tradycji do chrześcijaństwa wyboru – mówił ks. Krzysztof Niedałtowski, który dostrzega niski poziom religijnej świadomości nie tylko u wiernych, ale i u niektórych duchownych. Jego zdaniem chrześcijaństwo w Polsce jest zbyt często "na pokaz, świąteczne", co wiąże się z płytkim traktowaniem znaków. Ludzie de facto nie wiedzą, w co wierzą, albo przepuszczają rytuały religijne przez filtr myślenia magicznego i pogańskiego. Kojarzą Wielkanoc ze "święconką" i lanym poniedziałkiem, a nie z Triduum Paschalnym i Rezurekcją.
Zapominają (albo nie wiedzą), że ksiądz nie kropi pokarmów, samochodów, nowo otwartej restauracji czy kawałka oddanej do użytku autostrady (wszystko to polskie sytuacje często wyśmiewane w mediach), by poprzez ten gest i tę święconą wodę stało się coś niezwykłego. Żeby samochód się nie zepsuł, a właściciel knajpy miał wysokie obroty.
Ksiądz, czy ktokolwiek inny, wykonuje w ten sposób błogosławieństwo. Etymologia tego słowa prowadzi do łacińskiego wyrazu, oznaczającego "dobrze mówić, życzyć dobra, upraszać łaskę". W Katechizmie błogosławieństwo jest definiowane jako "uwielbienie Boga za Jego dzieła i dary, a równocześnie modlitwa wstawiennicza Kościoła, by ludzie mogli używać darów Bożych w duchu Ewangelii".
- W religii człowiek prosi i poddaje się Bogu (sacrum), podczas gdy w magii chce nad Nim (bądź nad jakimiś tajemnymi siłami) zapanować, najczęściej przy pomocy odpowiedniego rytuału (zaklęcia) – mówił Radosław Broniek OP w miesięczniku "W drodze". Zwrócił przy tym uwagę, że niektórzy katolicy także poszukują "skutecznej modlitwy, która przez swoją treść i formę" da pożądany efekt. - Taka postawa może prowadzić do myślenia magicznego, czyli wypaczenia wiary, zabobonu – ostrzega dominikanin.
Katolik nie może mieć pewności, że jakakolwiek modlitwa czy rytuał zakorzeniony w tradycji (często sięgającej czasów pogańskich) da pożądany efekt. Wiara w Jezusa nie polega na tym, by cokolwiek wymuszać czy nakłaniać Boga, by zrobił coś po naszej myśli. W końcu nie bez powodu modlimy się "Bądź wola Twoja". Warto o tym pamiętać, świętując Zmartwychwstanie i dzieląc się własnoręcznie pobłogosławionym pokarmem.