W tym kraju kobiety trenuje się, by spełniały fantazje mężczyzn. Między sobą mówią: "Tak po prostu jest"
Poszanowanie praw kobiet wciąż bywa przywilejem. Przemoc domowa jest wyśmiewana, handel ludźmi kwitnie w najlepsze, a turyści giną w tajemniczych okolicznościach. Brzmi jak fabuła na film? Niespodzianka! Tak wygląda prawdziwe życie w Meksyku.
Beata Kowalik mieszkała w Meksyku przez dziewięć lat. Przez ten czas poznała latynoamerykański kraj od podszewki. To, co najbardziej ją zafascynowało to historie kobiet - żon, matek, narzeczonych i prostytutek - kobiet, które były poniżane, bite i wyrzucane na bruk. Podczas gdy prawa kobiet w Meksyku są łamane każdego dnia, to świat wciąż na ten temat milczy. Książka "No pasa nada" to zbiór historii kilkunastu odważnych kobiet w różnym wieku, będących na życiowym zakręcie.
Dlaczego kultura "maczyzmu” w krajach latynoamerykańskich jest wciąż tak mocno zarysowana?
Myślę, że jest to kwestia tradycji i wychowania. Nie jest wynalazkiem meksykańskim, lecz jest powszechna w wielu miejscach na świecie. Czy u nas nie ma pretendentów do roli maczos? A w krajach muzułmańskich czy Afryce? Oczywiście w Meksyku jest bardziej powszechna, widoczna, to przedmiot rozmów, żartów, analiz naukowych i źródło przemocowych relacji.
Z moich obserwacji wynika, że brakuje nowej edukacji. To jest początek i koniec wszystkich problemów, zwłaszcza w małych społecznościach wiejskich. Niektórzy nie zdają sobie sprawy z tego, że można żyć inaczej. Że kobieta może się rozwijać, decydować o sobie lub żyć w partnerskim związku. Jak wyznała jedna z bohaterek mojej książki - Marie, która jako pierwsza kobieta w swojej społeczności opuściła miejsce, w którym dorastała - nie miała pojęcia, czego może się spodziewać w wielkim świecie. Bo niby skąd miała wiedzieć? Tylko połowa nastolatków po ukończeniu szkoły podstawowej kontynuuje jakąkolwiek edukacje. Część musi pracować, by przeżyć albo zajmuje się dziećmi. Własnymi.
Skoro podstawy edukacji są na tak niskim poziomie, że niektóre z dzieci ledwo radzą sobie z czytaniem i pisaniem, to co dopiero mówić o edukacji wyższego rzędu, takiej jak edukacja seksualna? Jedna z pani bohaterek w wieku sześćdziesięciu lat wyznała, że nigdy nie doświadczyła orgazmu.
Nie twierdzę, że orgazm jest najważniejszą rzeczą na świecie, ale wyznanie Francisci faktycznie było zastanawiające. Oprócz niej, w mojej książce pojawia się jeszcze jedna podoba historia pewnej lesbijki z miasta Meksyk - jej własna matka na łożu śmierci przyznała, że nigdy nie odczuwała przyjemności w trakcie seksu. To nie są odosobnione historie.
Mam przyjaciółkę, która przez dwadzieścia lat spełniała wszystkie zachcianki męża, ale sama nigdy nie czuła się spełniona. To był bardzo trudny związek, jej mąż stosował różnorodne przemocowe nadużycia wobec niej. Ostatecznie będąc przed 40-tką zdecydowała się na rozwód. Żeby utrzymać siebie i dzieci została prostytutką. Była w tym świetna, choć nie należała do najmłodszych sekspracownic. Klienci bardzo ją chwalili, mówiąc, że mąż dobrze ją wyszkolił. Na tym właśnie polegało jej małżeństwo – na trenowaniu do posłuszeństwa i zaspokajania potrzeb mężczyzn w typie "macho”.
A więc "macho” to…?
To osoba, która uważa i egzekwuje swoją niejako "naturalną” wyższość nad kobietami. Maczyści są obecni i w sferze zawodowej, publicznej i domowej.
Ale to nie jest coś, czego mieliby się wstydzić mężczyźni w kulturach latynoamerykańskich?
To jest raczej powód do dumy, do tego, by się chwalić. Jedna z moich bohaterek, Santiaga, doznała wielu upokorzeń ze strony męża, a jednak twierdziła, że gdyby facet nie był "macho” to byłby jak "facet-baba” lub "facet bez jaj”. A że "maczyzm” uderza w kobiety (często mówiąc wprost – w ich prawa, zdrowie, a nawet życie) jest po prostu skutkiem ubocznym. Kobiety uczy się, że taki jest porządek rzeczy. Że mężczyzna jest odpowiedzialny za sprawy organizacyjne i zawodowe – zarabia pieniądze, decyduje - a kobieta zajmuje się domem, rodzeniem i dbaniem o potrzeby męża.
Podział ról jest bardzo wyraźny i wciąż funkcjonuje, nawet w dużych miastach, chociaż tu oczywiście mniej. Jedna z moich rozmówczyń z miasta Meksyk studiowała pedagogikę i żałowała, że nie zdąży skończyć studiów, bo wychodzi za mąż. Mąż nie zgadza się, by się uczyła i pracowała, jest to kwestia zazdrości i fałszywej dumy.
Coś mi się tu nie zgadza. Bo skoro kobiety nie traktuje się poważnie, to co ze znachorkami, wiedźmami i uzdrowicielkami? Słyszałam, że cieszą się sporym uznaniem.
To są kobiety, które budzą respekt, poprzez fakt, że mogą pomagać, ale także szkodzić. Szacunek przypisany jest do roli społecznej. Dużą uwagę w Meksyku przywiązuje się do zjawisk nadprzyrodzonych. Do tzw. znachorki w kolejce stoją zarówno kobiety jaki i mężczyźni. Więc, tak. To prawda.
Jak to jest możliwe, że w kraju, który uważany jest za wybitnie katolicki, wciąż utrzymuje się wiara w duchy, zjawy i czary?
Moja meksykańska bohaterka książki, która jest uzdrowicielką wykorzystującą tradycję Temazcalu poradziła mi, żebym nie patrzyła na katolicyzm Meksyku przez europejski pryzmat. Bo mają niewiele wspólnego. Ten meksykański jest bardzo wielobarwny i zmiksowany z kulturą indiańską, z wiarą w naguale, moc przedmiotów, czy skuteczność niezrozumiałych dla nas rytuałów, jak np. wokół łożyska. Spuścizna starożytnych plemion jest tu bardzo widoczna. Z drugiej strony jest kult Matki Boskiej, choć takiej swojskiej, patronki Indian z Guadalupe.
Czyli wiara katolicka jest jedynie dodatkiem do wiary, która istniała przed hiszpańskimi podbojami?
Nie jestem religioznawcą, ale moje bohaterki mówią np. "Jestem katoliczką, ale nie chodzę do kościoła", "Wierzę w moc grzybków, są przesycone krwią Chrystusa", w kościele odbywają się seanse z duchami zmarłych, a na schodach przed kościołem ceremonie oczyszczania aury... Kultura indiańska z wpływami wierzeń w życie pozagrobowe, duchy czy naguale, jest wiarą przekazywaną z pokolenia na pokolenie. Nie wytępiły jej ani podboje hiszpańskie, ani nauka katolicka.
Czy powinny? Co ciekawe, dzisiaj coraz częściej się nawiązuje do pradawnych technik. Siła woli, potęga podświadomości, kontakt energetyczny, samoleczenie – dziś mówi się o tym jak o nowym zjawisku, a to przecież coś, co istniało w kulturach tradycyjnych od zawsze. Czyli tak naprawdę wiara katolicka wzbogaciła pewne aspekty i rytuały, ale z pewnością nie pozbawiła Meksykanów ich kultury. Uważam, że właśnie w tym tkwi wspaniała magia tego kraju, która mnie osobiście zachwyca.
Ale Meksyk to nie tylko magia i barwny folklor, prawda? To również brutalne morderstwa, kartele narkotykowe i handel ludźmi.
Meksyk ma sporo problemów, które narastają i nie ma chyba woli politycznej, lub możliwości powstrzymania tej wojny domowej. Właśnie ta powszechność brutalizmu bardzo zasmuca i zawstydza Meksykanów. Bo otwierając gazetę, czy pierwsza lepszą stronę internetową z wiadomościami na sto procent zobaczymy zdjęcia pobitych twarzy, poćwiartowanych ciał czy porzuconych zmasakrowanych resztek ludzkich. Nie wyobrażam sobie, żeby epatowanie takimi zdjęciami było tak rozpowszechnione u nas. To byłoby nie do przyjęcia, to jest jednak temat tabu. Turysta mógłby wydedukować, że w Meksyku żyją sami mordercy. A tymczasem większość to dobrzy i spokojni obywatele.
Chcę też zwrócić uwagę, że meksykańskie problemy z przemocą mają swoje źródło nie tylko w kartelach czy pomniejszych gangach i życiu rodzinnym – problemem są stosunki między państwem/urzędnikiem a obywatelem, także policja, wojsko, pracodawcy i osoby prywatne.
Jest dużo potencjalnie niebezpiecznych sytuacji, które wydają się zwyczajne i niewinne - korzystanie z taksówki nocą, odebranie telefonu z nieznanego numeru, zostawienie dziecka samego w przestrzeni publicznej, jazda autobusem rejsowym, czy busem miejskim.
Epatowanie przemocą jest powszechne, ale sama przemoc domowa już nie. Najczęściej zamiata się ją pod dywan. To są jakieś podwójne standardy.
Przemoc ma różne oblicza. Niektóre po prostu łatwiej skryć. Przestępstwa domowe są bagatelizowane i na ogół nie karane. Ofiary - młode dziewczęta często podlegają rewiktymizacji (nawet z ust policji i prokuratury można usłyszeć, że ofiara sama się prosiła o śmierć). Instytucje powołane do zapewnienia bezpieczeństwa obywateli nie rozumieją powagi sytuacji, np. po zgłoszeniu incydentu pobicia żony, mężczyźni zazwyczaj są pouczani i nie wyciąga się wobec nich żadnych konsekwencji. Po wszystkim mężowie obiecują, że to się więcej nie powtórzy.
Ofiary zmusza się, by same doręczały pisma z sądu sprawcom, szykanuje się je żądając dowodów i dokumentów. Sprawy prowadzone są opieszale i niedbale, skazywalność w ogóle we wszystkich rodzajów przestępstw sięga kilku procent. Jeśli dodać do tego niektóre dane mówiące, że np. ponad 90 procent gwałtów nie jest nigdzie zgłaszana, to obraz całości wychodzi dość pesymistyczny. Pamiętajmy też o gigantycznej korupcji, jak mówi jedna z moich bohaterek – to pieniądz rządzi prawem. Jeszcze inna ważna rzecz - związki pełne temperamentu, jak w telenowelach, otaczane są romantycznym nimbem, a toksyczne relacje – heroizowane (zazdrosny, bo tak cię kocha!). Przemoc domowa kwalifikowana jako przestępstwo to osiągnięcie XXI wieku, wcześniej łatwiej było dostać wyrok za kradzież kozy, niż pobicie partnerki.
Dlatego tak ważna jest kobieca solidarność i jednoczące ruchy kobiet. Jest coraz więcej odważnych aktywistek, polityczek, feministek, które sprzeciwiają się patriarchatowi, seksizmowi i poniżaniu kobiet, mówią o tym głośno i wprost. Za granicą są bardziej rozpoznawalne, są autorytetami, są nagradzane, a w Meksyku muszą się bać.
Kiedy myślę o Meksyku, to oprócz przemocy domowej myślę też o wielu innych trudnych tematach takich jak: prostytucja, handel ludźmi, kartele narkotykowe… Jak wyglądają statystyki?
Przestępczość w Meksyku, a zwłaszcza handel ludźmi, jest po prostu bardzo dochodową gałęzią przestępczości zorganizowanej. Przychody z tego dla niektórych karteli stały się większe niż w przypadku handlu narkotykami. I ryzyko wydaje się mniejsze. Handel ludźmi to także zjawisko porwań i żądania okupów, dotyczy obywateli, ale i np. migrantów przemierzających Meksyk w drodze na północ. To również zmuszanie do niewolniczej pracy i prostytucja. Dziesiątki tysięcy ofiar – kobiety oraz dzieci obojga płci - są sprzedawane jak rzecz, czasami przez własne rodziny za parę groszy, a często trafiają na profesjonalny rynek, np. amerykański.
Niekiedy wyławia się je na tzw "narzeczeństwo”. W stanie Tlaxcala istnieją całe rodziny wyspecjalizowane w pozyskiwaniu w ten sposób młodych dziewcząt, które często zostają żonami swoich oprawców – pomaga to przecież w przekraczaniu granic. Słynna na cały świat stała się historia Karli Jacinto, która miała 12 lat, gdy została "narzeczoną” alfonsa i zmuszana do prostytucji przez kilka lat, zanim ją uratowano. Potem została aktywistką w obszarze praw ofiar handlu ludźmi.
Pamiętajmy jednak, że są to zjawiska nie dotyczące tylko Meksyku. Znana meksykańska dziennikarka Lydia Cacho pisze dużo na temat handlu ludźmi (i dziećmi) w Meksyku, ale też w innych częściach świata.
Znam też kilka dziewczyn, które zostały prostytutkami, bo jest to dla nich jedyna szansa na pracę i godziwe zarobki. Jedna z nich powiedziała mi wprost – muszę wykarmić dzieci. Samotne matki, bądź żony po rozwodzie często zostają z niczym. Nie ma alimentów, nie ma wykształcenia, nie ma zawodu (nigdy nie pracowała, bo mąż się nie zgadzał...)
Czyli po raz kolejny wracamy do podstaw: edukacja.
Z powodu braku możliwości niektóre z kobiet traktują prostytucję jako zwykłą pracę. Wychodzą rano, a pod wieczór wracają po całym dniu do domów na ładnym osiedlu: do swoich rodzin, dzieci i męża, który wszystkim koordynuje. Czynna prostytutka Monica, z infolinii dla prostytutek, z którą rozmawiałam, mówi, że dzięki tym pieniądzom mogła wykształcić dzieci i dać im lepsze życie.
Bardzo smutne historie.
Boli mnie ten moralny rozdźwięk. To są podwójne standardy ich życia i brakuje w tym wszystkim jakiejś spójności. Kiedy np. jedna z kobiet opowiadała mi, że zależy jej na tym, by dziecko miało kontakt z ojcem, mimo że wie, że jest to przestępca, torturujący i mordujący ludzi. Ale to dotyczy szerzej całej kultury – gloryfikowanie sprytu narcos w piosenkach czy filmach, zrównywanie sukcesu osób, które ciężko pracują i ciężko mordują.
Czytając pani książkę miałam wrażenie, że tych nieścisłości jest znacznie więcej. Choćby w tym, jak traktuje się matki. Z jednej strony matka jest święta. Odda dzieciom ostatni kęs chleba i cieszy się szacunkiem wśród społeczności, w której żyje – im więcej dzieci, tym lepiej. Z drugiej jednak strony są bite, wykorzystywane i poniżane przez własnych mężów.
Matki może i są szanowane, ale kobiety niekoniecznie. Najwięcej wulgaryzmów jest wokół słowa matka. Jakiś czas temu rozmawiałam z pewną starszą kobietą, która wyznała, że nie ma gdzie mieszkać, bo syn wyrzucił ją z domu. Gdy się ożenił, okazało się, że teściowa i synowa nie przypadły sobie do gustu. Młoda kobieta zażądała więc od męża żeby jego matka natychmiast się wyprowadziła. Wie pani co mnie zaciekawiło? Że nie mówiła o tym z nienawiścią, czy żalem ale raczej z łagodnością. Zapytałam z czego będzie żyła – nie ma przecież polisy emerytalnej, a dach nad głową i wyżywienie zapewniają najczęściej dorosłe dzieci. Kobieta odparła, że zatrzyma się u kuzynki i będzie się modlić za syna. To niesamowite ile wiary i pokory jest w ludziach z Meksyku. Niezależnie od okoliczności nie narzekają na swój los.
Porozmawiajmy jeszcze o narkotykach. A dokładniej, o psychodelikach. Dziś, również w Polsce, wiele osób przyznaje się do eksperymentowania chociażby z ayahuascą. Co pani o tym myśli?
Osobiście nie mam doświadczenia z psychodelikami. Zniechęciło mnie do tego pewne zdanie filmowca, Jana Kounena, który nakręcił film na temat ayahuaski. Powiedział on, że doświadczenie z nią może być podróżą, z której nie ma powrotu. Ja tylko słucham, co moje bohaterki na temat mówią. I Sol zwraca uwagę, że żyjemy sobie gdzieś, np. w Europie, wyjeżdżamy do obcego kraju i wybieramy z egzotycznej kultury to, co nam się podoba, odrzucając jednocześnie kontekst i historię. W ten sposób możemy sobie zaszkodzić. Nie powinniśmy korzystać jedynie z fragmentu większej całości, bez ponoszenia kosztów odrzucenia reszty.
Pani książka zawiera masę ciekawych historii. Mogłabym zadać jeszcze niejedno pytanie, ale kończy nam się czas. Przypuszczam jednak, że z taką ilością wiedzy i opowieści z pierwszej ręki wkrótce pojawi się kolejny tytuł?
Nie jestem pewna. Pierwsza książka jest jak noworodek wrażliwy na krzyk czy skrzywioną twarz. Przez tyle lat mieszkania w Meksyku nazbierało się trochę historii, ale czy wszystkie ujrzą kiedyś światło dzienne? Zobaczymy.
I proszę pamiętać, że zarówno w mojej książce o meksykańskich kobietach, jak i w życiu, zło miesza się z dobrem, a smutek z radością, to nie są tylko straszne historie. Moja prywatna teoria jest taka, że w pięknej meksykańskiej kulturze wszystkiego jest dużo i wszystko jest na najwyższej nucie intensywności – strach, krew, przemoc, bieda, miłość na zabój, ale też bajkowe kolory, zawstydzający luksus, palące słońce, turkusowe oceany i wielkie sztuczne biusty.