Twórcy Supermana powinni być milionerami. Sprzedali swoje prawa za 130 dol.
Dwóch przyjaciół z Cleveland wierzyło, że Superman będzie bohaterem nowej generacji i odniesie sukces. Nie pomylili się, ale całą sławę i bogactwo zgarnęli bezwzględni biznesmeni.
- Przez 37 lat Superman był maszynką do robienia pieniędzy. Przez większość tego czasu Joe Shuster i ja, osoby, które wymyśliły Supermana, nie dostaliśmy nic z tego tytułu, a przez wiele lat żyliśmy w niedostatku, podczas gdy wydawcy "Supermana" stali się multimilionerami – pisał Jerry Siegel w oświadczeniu prasowym z 1978 r., gdy na ekrany kin miał wejść pierwszy pełnometrażowy film o "Supermanie".
Swój otwarty list zaczął słowami: "Rzucam klątwę na film o Supermanie! Mam nadzieję, że będzie on superniewypałem".
Ryzyko związane z tym filmem było ogromne, jako że produkcja pochłonęła rekordowe, jak na tamte czasy 55 mln dol. Klątwa Siegela nie zadziałała, bo "Superman" z Christopherem Reeve'em w roli tytułowej zarobił 300 mln dol. List rozgoryczonego scenarzysty spotkał się jednak z głośnym odzewem i po latach niesprawiedliwości zapewnił ojcom Supermana spokojną starość.
Tragiczna i dla wielu nieznana historia kariery Joe Shustera i Jerry'ego Siegela stała się kanwą dla powieści graficznej "Joe Shuster. Opowieść o narodzinach Supermana" Juliana Voloja (scenariusz) i Thomasa Campi (ilustracje).
- Nasza powieść graficzna jest przeznaczona nie tylko dla miłośników superbohaterów – pisze w przedmowie Voloj. – Opowiada o dwóch tragicznych postaciach. O ludziach, którzy stracili owoc swojej pracy na rzecz pozbawionych skrupułów biznesmenów. (…) Wciąż pęka mi serce, kiedy wyobrażam sobie, że gdy wydawcy zarabiali miliony, sprzedając prawa do filmu, jeden z twórców Supermana został znaleziony na ławce w parku przez policjanta.
Ten autentyczny epizod z życia Joe Shustera otwiera historię opowiedzianą za pomocą retrospekcji. Policjant zaprasza nieznajomego faceta po sześćdziesiątce do knajpy, gdzie w zamian za zupę otrzymuje odręczny rysunek Supermana. Stróż prawa nie może uwierzyć, że siedzi przed nim żywa legenda, ale jeszcze większe wrażenie musiała na nim zrobić historia opowiedziana przez rysownika. Nacechowana bólem, rozczarowaniem i poczuciem niesprawiedliwości.
Joe Shuster, syn żydowskich emigrantów z Rosji i Jerry Siegel poznali się w szkole średniej i z miejsca znaleźli wspólny język. Obaj uwielbiali historie detektywistyczne i science fiction drukowane w magazynach groszowych, a także "funnies". Czyli komiksy drukowane w gazetach w formie czarno-białych pasków (w weekendy były kolorowe). Joe od najmłodszych lat był zapalonym rysownikiem i marzył, że kiedyś będzie tworzył autorskie "funnies". Jerry z kolei miał smykałkę do wymyślania opowieści, więc kiedy ich drogi się przecięły, od razu zabrali się za wspólny projekt.
Zanim wpadli na pomysł Supermana, mieli za sobą wiele mniej lub bardziej udanych projektów. Część z nich znalazła wydawcę, ale nie było wtedy mowy o sukcesie komercyjnym. Mimo początkowych niepowodzeń i odrzucenia historii o Supermanie, przyjaciele ciągle wierzyli w jego sukces. W końcu udało się o tym przekonać wydawcę, który zgodził się wydrukować 13-stronicową historię superbohatera w pierwszym numerze "Action Comics" z czerwca 1938 r. Za swoją pracę nad "Supermanem" Joe Shuster i Jerry Siegel otrzymali 130 dol. Wcześniej musieli podpisać dokument, w którym zrzekli się praw autorskich i przekazali wydawcy prawo do wyłącznego i bezterminowego korzystania z postaci, historii etc.
"Dwóch dzieciaków z Cleveland", jak mówiło się na Shustera i Siegela w wydawnictwie, było bardzo zadowolonych z takiego obrotu spraw, bo nigdy wcześniej nie udało im się tyle zarobić na pracy przy komiksie. Sam "Superman" okazał się ogromnym hitem, a jego twórcy wkrótce otrzymali list od wydawcy, który początkowo odrzucił historię Clarka Kenta. Dostrzegł, że popełnił błąd i chciał teraz kupić licencję na komiksowe paski z superbohaterem. Siegel i Shuster zrozumieli, że działali zbyt pochopnie i chcieli renegocjować umowę. Bez skutku.
Sprzedawanie licencji na "Supermana" do gazet rozpoczęła się w styczniu 1939 r. Do końca roku paski z superbohaterem pojawiały się w setkach dzienników i 90 gazetach niedzielnych. "Supermana" czytało ponad 20 mln Amerykanów. Nakład "Action Comics" z dalszymi przygodami Człowieka ze stali również rozchodził się na pniu. Rok po debiucie Superman stał się pierwszym w historii bohaterem, który otrzymał własny magazyn komiksowy z nakładem w wysokości 500 tys. egzemplarzy.
Joe Shuster i Jerry Siegel nie mogli się pogodzić ze stratą własnego "dziecka", o którym decydowali teraz bezwzględni biznesmeni nastawieni wyłącznie na zysk. Chłopaki z Cleveland zrobili swoje i szybko przestali być potrzebni.
Dalsze losy ojców Supermana to opowieść o zmarnowanych szansach i godzeniu się na kompromisy. Shuster i Siegel mogli tylko zaciskać zęby na widok byłych pracodawców, którzy zarabiają miliony na komiksach, serialach i filmach, które nie powstałyby bez ich młodzieńczego zapału, fantazji i ciężkiej pracy. Pragnienie sprawiedliwości w końcu ustąpiło miejsca szarej rzeczywistości. Shuster mocno podupadł na zdrowiu, tracił wzrok i kiedy nie mógł już rysować, musiał pracować jako kurier (to samo robił jako nastolatek przed sukcesem "Supermana"). Siegel łudził się, że zdoła powołać do życia kolejnego wielkiego superbohatera, ale zasmakował gorycz porażki.
"Joe Shuster. Opowieść o narodzinach Supermana" to świetnie napisana i zilustrowana biografia, która siłą rzeczy koncentruje się na ciemnej stronie branży uwielbianej przez miliony czytelników i widzów. Superman czy Batman mają ogromne rzesze fanów, ale wielu nie zdaje sobie sprawy, że za tymi wspaniałymi postaciami kryją się życiowe dramaty zasłużonych twórców. Wykorzystanych i zniszczonych przez potężny biznes. Niektórzy walczyli o sprawiedliwość, ale polegli i nigdy nie doczekali się należytej chwały i bogactwa. Warto o tym pamiętać, sięgając po kolejny komiks lub kupując bilet do kina na superbohaterski blockbuster.