Tak się bawiły przyszłe gwiazdy polskiego filmu. Alkohol i seks były dla nich codziennością
Libacje w łódzkiej filmówce w czasach PRL-u obrosły legendą. "Wszyscy z młodszego roku musieli przechodzić kurs alkoholowy" - wspominał Kazimierz Kutz. "Przez cały czas lała się potworna wóda" - dodawał pracownik filmówki. Na imprezach nie brakowało kobiet, które przechodziły "casting" na aktorki i modelki. Jerzy Hoffman pamiętał, że gdy jednej z ponętnych dziewczyn asystent zaproponował zdjęcia próbne, ta odpowiedziała: "W tej sprawie to już byłam trzy razy pie…lona".
Jerzy Besala napisał ostatnio tom "Alkoholowych dziejów Polski", który różni się od poprzednich tym, że autor większość czasu PRL-u przeżył i oglądał własnymi oczami. "Dlatego od czasu do czasu pozwoliłem sobie na osobiste wtręty. Zalew źródeł, opracowań, statystyk, artykułów w prasie dotyczący tej tematyki jest ogromny, więc zarówno wcześniejsze tomy, jak i ten są rodzajem panoramicznego fresku, a nie rozprawy naukowej. Obrazu, który ma oddać przejawy pijanego życia w Polsce Ludowej, w znacznej mierze opartego na źródłach pamiętnikarskich" - czytamy we wstępie.
Dzięki uprzejmości wyd. Zysk i S-ka publikujemy fragment książki "Alkoholowe dzieje Polski. Czasy PRL-u", która ukazała się niedawno w sprzedaży.
Filmowy zawrót głowy
1. Hollyłódź
"Byliśmy jednak pijaki i je... straszne" — opowiadał reżyser Kazimierz Kutz o nauce w słynnej Szkole Filmowej w Łodzi. A przyszły reżyser Janusz Majewski, uchodzący wówczas za "amancisko", balujący z innymi na potęgę, razem z Polańskim sporządzili "grafik zajętości dupczana". Chodziło o tapczan służący do przeżywania rozkosznych chwil ze sprowadzanymi panienkami.
Szkoła mieściła się w pałacyku przy ulicy Targowej i obrosła legendą. Stąd wyrósł kwiat polskich filmowców, począwszy od Polańskiego, Wajdy, Munka, Zanussiego, Kondratiuka, Kieślowskiego i wielu, wielu innych. Tutaj Anglicy przyjeżdżali po naukę, organizując swój National School Film. Szkołę odwiedzali ludzie filmu z Zachodu, między innymi Kirk Douglas, wędrujący z misją pokojową prezydenta Geralda Forda pojednania z krajami socjalistycznymi. Aktora ugoszczono soplicą, whisky i odegrano z nim epizod kowbojski.
Bale i andrzejki Filmówki również obrosły legendą. Hollyłódź płynęła po rozchybotanym morzu alkoholu może dlatego, że z Łodzi daleko do morza. "Przez cały czas lała się potworna wóda" — wspominał operator, pracownik naukowy filmówki Kazimierz Konrad. "Chłopcy popisywali się otwieraniem litrowych butelek jednym uderzeniem o ramię. Ostro było i szumnie, ale bez chamskich incydentów". Gdy na andrzejki trwające dwa, trzy dni zabrakło kieliszków, używano baniek: "miały tę zaletę, że nie można było ich postawić na stole" — dodawał reżyser Andrzej Brzozowski.
Tym samym nieświadomie nawiązywano do staropolskiej tradycji picia z kulawek (kusztyków), z tą różnicą, że wysoki aktor Ludwik Benoit chował bańki w żyrandolu. Podczas pewnych głośnych andrzejek wtargnęło kilkunastu milicjantów: "zamarli biedacy na widok obrazu, który ujrzeli". Benoit chwiejnie stał na stołku, "wokół niego wił się nagi Polański (wąż), który usiłował 'zerwać' jabłko z dłoni Ludwika. Obok stała naga Ewa". Sytuację rozładował poczęstunek wódką Perła pitą z tychże baniek, służących do stawiania na plecach.
Świat filmowców i aktorów był spleciony ze środowiskiem scenarzystów i twórców dzieł pisanych, gdzie również nie wylewano za kołnierz. Ale szczególnie ludzie kina, czy też mody przyciągali tabuny chętnych obu płci. Czasem jednak, po pewnych doświadczeniach, na dziewczęta przestawała działać magia i perspektywa stania się modelką czy aktorką. Reżyser Jerzy Hoffman wspominał zdarzenie z łódzkiej "Honoratki", gdzie jeden z asystentów zaproponował ponętnej dziewczynie zdjęcia próbne. W odpowiedzi usłyszał: "W tej sprawie to już byłam trzy razy pie…lona".
Jeśli przyjąć, że alkohol sprzyja rozwinięciu twórczych skrzydeł, to w tym przypadku łódzkiej szkoły filmowej wpłynął on na ogół pozytywnie. Wlewali go w siebie zwykle młodzi ludzie, pokolenie "byczków", chętnych do wygłupów i prowokacji artystycznej, dorastające w czasie wojny, odważne, sprytne, których zadaniem było myśleć, działać, tworzyć niekonwencjonalnie. A alkohol sprzyjał nie tylko dzikim wybrykom, lecz także niesztampowemu patrzeniu na rzeczywistość.
"Nieludzko pili i ciągle grali w brydża — również ci z ZMP" — zauważała Wanda Jakubowska, więźniarka Auschwitz, reżyserka "Ostatniego etapu" (1947) i pedagog w Filmówce. Niektórzy tego młodzieńczego maratonu picia nie wytrzymywali, wpadali w nałóg i zapijali się na śmierć. Sama Jakubowska była mistrzynią w piciu: w Stanach pojawiła się z "Ostatnim etapem", gdy miała osiemdziesiątkę na karku. Amerykanie sądzili, że zobaczą panią na wózku inwalidzkim, tymczasem reżyserka przemknęła przez halę lotniska niczym wicher. W końcu ją namierzyli, gdy wyszarpnęła walizę z karuzeli bagażowej.
Po projekcji filmu "urządzili przyjęcie i kiedy na ich oczach spożyła pół litra czystej ze zdawkową zakąską, pokręcili głowami z podziwu. I nie chcieli jej puścić do domu. Zamiast trzech pokazów miała ich siedem i z wielką atencją podziwiali, na wydawanej dla niej kolacjach, jej polską — dla nich nieosiągalną — normę alkoholową". Przeżyła ponad 90 lat.
"Funkcjonowały w Szkole grupy silnie alkoholizujące się. Wśród nich istniał zwyczaj polegający na tym, że ambicją klanu ze starszego roku było stworzenie klanu na młodszym i adoptowanie go. Wszyscy z młodszego roku musieli przechodzić kurs alkoholowy" — opisywał Kazimierz Kutz. 1 maja odbywały się "straszne pijaństwa" z udziałem profesury. Wyjątkiem był Andrzej Wajda: "ja nie piłem i z pijakami się nie zadawałem" — tłumaczył.
W czasach działalności ZMP absolwenci, którzy dopuścili się czynu nagannego, także w stanie nietrzeźwym, musieli złożyć publiczną samokrytykę. Późniejszy twórca serialu "Dom" Jan Łomnicki w restauracji dworcowej przysiadł się do oficera rozmawiającego z dziewczyną, popił, po czym w tańcu zaczął podrzucać dziewoję. Oficer wezwał MO. Łomnicki zaczął uciekać, lecz w nocy wszystkie bramy były zamknięte oprócz jednej. Wpadł tam i zaryglował drzwi, po czym okazało się, że zamknął się sam w milicyjnym areszcie.
Odbyło się zebranie. Kutz, Łomnicki, Morgenstern i Stanisław Bareja stanowili nieformalną grupę, "kolektyw" lub też, jak podaje Kutz, "wielką szóstkę". Lecz tylko Bareja opowiedział się za pozostawieniem Łomnickiego w Filmówce i przeciw wyrzuceniu go z ZMP. Mimo sympatycznych cech przyszłego reżysera "Misia" Kutz nie oszczędził swego kolegi w swym abecadle filmowym: pisał, że Bareja dostawał wielkie paczki od ojca, który pracował w kontroli wyrobów rzeźni. "Może przez to został żarłokiem — lubił jeść i było to dla niego zajęcie intymne — do jedzenia lubił rozebrać się do naga i spożywać dary niebios palcami. Miał też szlachetną ambicję poznania wszystkich gatunków alkoholi. Co mu się chyba udało. Słowem, był naszym Rabelais [...]. Na wykładach nudził się śmiertelnie, ale w bardzo grubej poniemieckiej i pokupieckiej księdze rozchodów i przychodów pilnie wszystko notował".
Zdziwienie było ogromne, gdy "na uroczystości pożegnalnej naszej grupy — odpowiednio zakrapianej — okazało się, że cała ta księga zapisana jest jego dowcipami! Poprosił nas wtedy, byśmy na ostatnich kartach tej buchalteryjnej księgi — dla uczczenia rozłąki — odrysowali swoje członki. W wzwodzie, oczywiście". Nic dziwnego, że wśród takiej bohemy samokrytyka przybierała formę referatów o moralności socjalistycznej, brzmiących jak kpina i szyderstwo.
Urządzanie dowcipów stało się częścią życia szkoły. Na przykład Munk podczas rekrutacji do Filmówki jedną z sal wyposażył w medyczne instrumenty, po czym w towarzystwie studentek przebranych za pielęgniarki badał kolejnych rozebranych kandydatów na filmowców, mierząc ich, ważąc, każąc im robić przysiady i zadając "krępujące pytania dotyczące życia seksualnego".
Opisujący to Roman Polański prowokował w bardziej perfidny sposób: na przykład wrzucał do gulaszu resztki prezerwatywy i kawałki grzebienia, podziwiając "ładne, świeżo upieczone studentki, gdy zażenowane odsuwały jedzenie i wstawały od stołu. Kostenko potęgował jeszcze zniewagę, połykając resztki ich obiadu". Przed sekretarką rektora Polański odegrał też z operatorem Andrzejem Kostenką i Januszem Majewskim kłótnię zakończoną błaganiem na kolanach przez Kostenkę, aby Majewski, "tego nie robił". Jednak niewzruszony Majewski wyjął rewolwer i "zastrzelił" Polańskiego, który brocząc krwią, osunął się na ziemię. Na ten widok biedna sekretarka zemdlała.
Mimo tych pijaństw, nonszalancji właściwej młodym, a może właśnie dlatego powstawały filmy, które rozsławiły Filmówkę na cały świat, podobnie jak ich twórców. Liczyła się osobowość: "Polański jawił się jako potwór" - wspominał Wajda. "Był wtedy odrzucany przez ludzi — agresywny, apodyktyczny, ale w wielu wypadkach miał rację" — dodawał reżyser Andrzej Kostenko. Zapewne wpływało na to trudne dzieciństwo z opryskliwym, dąsającym się ojcem Mojżeszem Lieblingiem, co kształtowało osobowość syna, przeżycia związane z pobytem i likwidacją getta, ukrywanie się w Krakowie i podkrakowskiej wsi Wysoka.
I wreszcie — był niski i stąd się zapewne brał jego pęd do wpychania się jak najwyżej. Bywał przy tym okrutny, w związku z czym robił najbardziej oryginalne czy też dziwaczne filmy, wpuszczając na przykład na zabawę kolegów chuliganerię z Bałut. Z bijatyki chciał nakręcić film, co mu się nie za bardzo udało, gdyż poza ciężkimi pobiciami rozbito również reflektory, mające oświetlać zdarzenie. "On uwielbia upokarzać ludzi, pokazywać swoją przewagę" — opowiadał Janusz Majewski.
Paulina Gałązka: nas aktorki nazywa się histeryczkami, gdy wyznaczamy swoje granice
Na swojego ochroniarza Polański wyznaczył Wojciecha Frykowskiego, syna bogatego przedstawiciela prywatnej inicjatywy, który porzucił studia inżynierskie i przylgnął do środowiska artystycznego. Pijacko-seksualny styl życia, jaki prowadził, zwano, od jego nazwiska, frykowaniem. "Wielu najmłodszych absolwentów łódzkiej szkoły filmowej wychodzi z niej ze swoistym poczuciem fetniactwa, fascynacji nizinami życia i marginesem społecznym, a także Frykowskim stylem bycia, co jeszcze samo w sobie nie byłoby groźne, gdyby nie towarzyszące temu knajactwo umysłowe, wyhodowane nie tyle przez samą szkołę, co atmosferę wokół niej" — opisywał Krzysztof Mętrak.
Fascynowało młodzież filmową to, że Frykowskiemu ustępowali z drogi na ulicy Piotrkowskiej w Łodzi najwięksi chuligani i bandyci z Bałut i Chojen, że pobił boksera Andrzeja Brychta, że chwiejący się stolik w knajpie podparł złożonym banknotem 500-złotowym, że miał duże poczucie humoru, jak i ciężką rękę — także dla żon i dziewczyn.
(…)
Powyższy fragment pochodzi z książki Jerzego Besali "Alkoholowe dzieje Polski. Czasy PRL-u", która ukazała się nakładem wyd. Zysk i S-ka.