W skandynawskich kryminałach nierzadko pojawiają się imigranci z Europy Wschodniej. Mężczyźni to na ogół okrutne zbiry, tępe i bezlitosne, zaprogramowane do zabijania i sztuki przetrwania w ekstremalnych warunkach, kobiety zaś – ofiary handlu ludźmi, bezwolne lalki, które na kartkach powieści więzi się, gwałci, bije, w końcu zabija. Kolejne fiszki w policyjnych kartotekach, opatrzone nazwiskami nie do wymówienia. Tym razem będzie inaczej.
Akcja „Śmierci słowika” rozgrywa się w dwóch krajach i w dwóch planach czasowych, w latach 1934-1936 na Ukrainie i współcześnie, w Danii. Historia z Ukrainy zaczyna się straszną baśnią o dwóch siostrach, okrutną jak dziewiętnastowieczna opowieść z nieocenzurowanego zbioru braci Grimm. To alegoria losu dwóch dziewczynek, które w innych czasach i w innym miejscu bawiłyby się jeszcze lalkami, a rzucone z dużego miasta na wyniszczoną Wielkim Głodem i stalinowskim terrorem ukraińską wieś próbują wytłumaczyć sobie obcy, wrogi świat, wpasować się w niego i przetrwać. Opowieść rządzi się, po trosze, prawami baśni, ale i tak mrozi krew w żyłach.
W zdarzeniach dziejących się współcześnie główne role grają dwie kobiety i dziecko. Nina Borg to pielęgniarka z ośrodka dla uchodźców, bezkompromisowa samarytanka wciąż pakująca się w tarapaty, narażająca siebie, swoje zdrowie i życie dla słabych, krzywdzonych i odrzuconych, szczególnie dzieci. Po części z idealizmu, a po części dlatego, że jej własne życie rodzinne się rozpadło, a dzieci zostały z ojcem… Drugą ważną postacią jest Natasza, młoda uchodźczyni z Ukrainy, z ośmioletnią córeczką. Jakiś czas temu wyszły z ośrodka dla uchodźców i zamieszkały z duńskim narzeczonym Nataszy. Idylla szybko się skończyła, narzeczony zaczął „odreagowywać stresy”, a ukraińska narzeczona nie okazała się szmacianą lalką do bicia – wzięła kuchenny nóż… Damski bokser przeżył, mała Rina trafiła z powrotem do ośrodka, Natasza do aresztu, po czym całkiem łatwo uciekła ospałym duńskim glinom z konwoju. Niedługo później narzeczonego znaleziono martwego, a do Kopenhagi przyjechało dwóch ukraińskich policjantów z informacją, że
Natasza przed ucieczką z kraju miała męża, który został zamordowany z użyciem tego samego modus operandi. Mała Rina to świetna przynęta do upolowania matki.
„Śmierć słowika” z dawno wyeksploatowanych schematów (młoda, ładna dziewczyna z Europy Wschodniej, zagrożone dziecko samo w wielkim mieście) konstruuje nową jakość, wywracając jedną oczywistość po drugiej. Postacie z wątku współczesnego są interesujące i naturalne (na przykład ukraiński policjant, zmagający się ze słabym angielskim), a opowieść z przeszłości dowodzi całkiem solidnej dokumentacji źródłowej, przetworzonej w oniryczną literaturę, zmieniającą straszliwą rzeczywistość w zły, pełen koszmarów sen dziecka. Niebanalny kryminał dla tych, którzy mają dość łopatologii patologii, wiader krwi i poćwiartowanych zwłok w rozmaitych stadiach rozkładu. Będzie jeszcze straszniej.