"Rick i Morty. Tom 2": Wielowymiarowe szaleństwo [RECENZJA]
Dobra wiadomości jest taka, że w drugim tomie "Ricka i Morty’ego" znajdziemy kolejną porcję oryginalnych, nieznanych z serialu historyjek, natomiast ta zła – to ich zdecydowanie nierówny poziom.
Bez wątpienia w albumie tym najbardziej interesująca jest najdłuższa historia, w której Rick i Morty uciekają przed glutowatym potworem do jedynego wymiaru, w którym nie ma i nigdy nie było żadnego Ricka Sancheza. Szybko się jednak przekonują, że zdecydowanie nie jest to dobra kryjówka, gdyż pragnie ich schwytać rządzący tym światem dyktator, który najwyraźniej chce zawładnąć innymi rzeczywistościami. A jakby tego mało, to w tym wymiarze członkowie rodziny Smithów znajdują po przeciwnych stronach…Trzeba przyznać, że w tej historii duże wrażenie robią nie tylko nieprzewidywalne zwroty akcji czy poszczególne „odjazdowe” sceny, lecz także naprawdę dobrze skonstruowana fabuła.
Tym większym rozczarowaniem okazuje się odcinek specjalny „Łechtacze Kul”. Obserwując kolejne starcia dziwacznych członków amerykańskiego oddziału specjalnego w jakimś zapomnianym przez Boga kraju, cały czas zastanawiamy się o co właściwie tutaj chodzi i gdzie są Rick i Morty. Odpowiedź na te pytania, jaką otrzymujemy w finale tej historyjki zdecydowanie nie jest jednak satysfakcjonująca.
Trochę lepiej wypada będący parodią opowieści świątecznych „Wyjątkowy Blumbus”. Tym razem Rick i Morty trafiają do wymiaru, w którym odpowiednik Świętego Mikołaja jest nieco przerażający, a zwyczaje związane z wigilią Blumbusu są doprawdy zaskakujące. I naprawdę niewiele brakuje, aby ta przygoda kiepsko się skończyła dla Morty’ego…
Sytuację nieco ratują dopełniające ten tom krótkie historyjki („Ach, śpij, kochanie”, „Prosto w otchłań”, „Dzień frajdy”, „Opowieść blumbusowa”), gdyż są one dość pomysłowe i rzeczywiście zabawne. Nie zmienia to jednak faktu, że album ten to pozycja raczej tylko dla zgorzałych fanów przygód Ricka i Morty’ego.
Ocena – 6/10