Przyłapani na plagiacie. Tłumaczyli się, ale niesmak pozostał
Kiedy za polityków ich autobiografie piszą pomocnicy, nikt się nie dziwi i nie oburza. Ale gdy pisarz wydaje książkę, w której wykorzystał twórczość innej pisarki bądź pisarza, zaczyna robić się poważnie. Co ciekawe, literackie plagiaty najczęściej demaskują sami czytelnicy.
Oskarżeni o plagiat
Jeśli na okładce książki znajduje się nazwisko polityka, to niemal pewne, że nie on jest autorem. Politycy i celebryci należą do tych, którzy najczęściej zatrudniają tzw. ghostwriterów, czyli autorów widmo.
Wyjątkowo drażliwi są na tym punkcie Francuzi, którzy bardziej cenią literatów niż polityków. Nad Sekwaną napisanie książki jest obowiązkiem każdego, kto w polityce chce cokolwiek znaczyć. I raczej nie lubią chwalić się tym, że nie zrobili tego samodzielnie. Choć zdarzają się szczere wyznania.
Polityk Paul-Marie Coûteaux opowiadał kiedyś, jak zagadnął na schodach w parlamencie Nicolasa Sarkozy’ego, któremu pogratulował wydania biografii Georgesa Mandela. Sarkozy miał zdziwić się, że komuś udało się ją przeczytać.
- Bo nawet mnie nie udało się dobrnąć do końca - miał powiedzieć zdziwionemu Coûteaux.
Książkę jakiś czas później uznano za plagiat, choć nikt Sarkozy’emu procesu nie wytoczył.
Pakosińska ratuje karierę: "Starałam się zmienić swój zawód na bardziej poważny"
Pisarze czasem zrzynają
Ale już wykorzystanie bez powołania fragmentów cudzej książki zazwyczaj ociera się o sprawę w sądzie. Trzy lata temu ukazała się pozycja o Islandii "Rekin i baran" dwójki popularnych blogerów Marty Biernat i Adama Biernata - ona napisała tekst, on odpowiadał za zdjęcia.
Zachwytom nie było końca aż do września zeszłego roku, kiedy islandzka pisarka Alda Sigmundsdóttir oświadczyła na Facebooku, że dzieło Polaków to w 90 proc. przepisana jej książka z 2014 r. zatytułowana "The Little Book of the Icelanders in the Old Days".
Jak do tego doszła? Otóż zgłosiła się do niej polska czytelniczka, której fragmenty tekstu Marty Biernat przypominały coś, co już czytała - i okazało się, że czytała, tyle że po angielsku.
Polska autorka broniła się, że opisała rzeczy powszechnie znane. Jednak bezlitośni internauci czytelnicy zaczęli rozpowszechniać zestaw cytatów z "Rekina" łudząco podobnych do tych napisanych przez Sigmundsdóttir.
Wydawnictwo wycofało książkę z dystrybucji i zapowiedziało, że jeśli sąd uzna ją za plagiat, odszkodowanie w całości przekaże autorce oryginału. Oczywiście w normalnych warunkach Biernat mogła użyć cytatów i oznaczyć je przypisem, sprawy by może nie było. Jednak w tym przypadku problem dotyczył 90 proc. treści, więc sprawa była nie do obronienia.
Reporterzy też spisują
Czytelnicy okazują się jeszcze lepszymi śledczymi w przypadku reportaży. Sprawdzają w szczegółach, co w reportażu nie zgadza się ze stanem faktycznym. Bo reportaż to relacja z miejsca, co oznacza, że autor to, o czym pisze, poznał osobiście, w większości przypadków był na miejscu, rozmawiał z przywołanymi w tekście osobami.
A jeśli nie rozmawia, a jakichś cudzych wypowiedzi używa, to też powinien pamiętać o przypisach. Jeśli zapomina, szybko mu ktoś przypomni. Tak jak Witoldowi Szabłowskiemu, który w jednym ze swoich reportaży "Paczki Solidarności" z tomu "Mur. 12 kawałków o Berlinie" umieścił wypowiedzi bohaterów filmu Lwa Hohmanna, a nie własnych rozmówców i nigdzie tego nie zaznaczył.
Wydawnictwo także myślało, że to jego rozmówcy. I nie chodziło o jedną czy dwie wypowiedzi, bo - jak się okazało - tekst w dużej części opierał się na filmie.
Plagiat zarzucono także Jackowi Hugo-Baderowi. Tym razem to redakcja "Tygodnika Powszechnego" oburzona zwróciła uwagę, że w książce "Długi film o miłości. Powrót na Broad Peak" z 2014 r. Hugo-Bader użył - bez oznaczenia - fragmentów tekstu innego autora. Materiał ukazał się wcześniej w "Tygodniku Powszechnym". Do dziś na spotkaniach Hugo-Bader musi tłumaczyć się czytelnikom, bo ci wciąż pytają o aferę sprzed lat.
Z plagiatu tłumaczyć musiała się także Katarzyna Pakosińska, która zadebiutowała książką o Gruzji "Georgialiki. Książka pakosińsko-gruzińska". Nieuprawnione wykorzystanie cudzych tekstów zarzucili jej autorzy bloga o Gruzji Anna Janicka-Galant i Artur Binkowski.
Trwa ładowanie wpisu: instagram
Pakosińska w rozmowie z magazynem "Grazia" tłumaczyła, że omyłkowo nie oznaczyła cytatów. Wydawnictwo zleciło analizę i też przyznało, że zapożyczenia się zdarzyły.
Osobną grupę stanowią reportażyści, którzy wprawdzie od nikogo nie spisują, ale którym zdarza się zmyślać. I na tej liście parę lat temu w głośniej biografii Artur Domosławski umieścił Ryszarda Kapuścińskiego.
Autorką artykułu jest Katarzyna Buszkowska - dziennikarka, prowadzi blog Literackigps.pl.