"Promethea. Księga pierwsza": na pełnym Moorze [RECENZJA KOMIKSU]
Okultyzm, religia, literatura, superhero i jedna z najdziwniejszych scen seksu, jakie widział komiks. Pierwszy zbiorczy tom "Promethei" nareszcie w Polsce.
Egmont nie zwalnia. Po "Sadze o Potworze z bagien", "Top 10", "Neonomiconie" i "Providence" przyszła pora na jeden z najsłynniejszych tytułów Alana Moore'a. Ale czy rzeczywiście warto zawracać sobie głowę "Prometheą"?
ZOBACZ TEŻ: Komiks - renesans gatunku
Tytułowa bohaterka to idea czy, jak sama woli siebie nazywać, "żyjąca opowieść". Byt z krainy, gdzie rodzą się wszystkie sny i historie. Od stuleci nawiedza wyobraźnię śmiertelników i przejmuje ciała pisarzy, poetów czy komiksiarzy. A także ich bliskich. Każdego, kto przelewał na karty jej obraz i perypetie.
Jej najnowszym "naczyniem" jest nastoletnia Sophie. Studentka z alternatywnego roku 1999, pisząca o niej pracę semestralną. Dziewczyna staje się Prometheą i powoli przejmuje jej niezwykłe moce. A także cel istnienia: doprowadzenie do "apokalipsy". Brzmi niedorzecznie? To dopiero początek.
Na pierwszy rzut oka "Promethea" to jako kolejna wariacja na temat superbohaterskiej konwencji. Pozornie. W "Promethei" Moore robi ten sam numer, co w "Miraclemanie" czy lovecrafitiańskich komiksach. Wykorzystuje autentyczne nazwiska pisarzy, ich biografie i twórczość, tworząc wielopoziomowy metatekst.
Trwa ładowanie wpisu: instagram
Ale nie buduje go jedynie z nawiązań do pisarstwa. "Promethea" to osobisty manifest pisarza, w którym pod rękę idą mistycyzm, popkultura, okultyzm, magia, feminizm, a w końcu rozważania nad rolą odbiorcy literatury. Jednocześnie w tej niezwykłej historii znajdziecie stałe stylu Moore'a: humor, krytykę społeczną, powalającą erudycję i seks, ma się rozumieć.
Do tego dochodzi równie niezwykła oprawa spuszczonego z łańcucha J.H.Williamsa III. To dwukrotny zdobywca Eisnera i autor rysunków do "Sandman - Uwertura". Na kartach "Promethei" prezentuje imponujący eklektyzm stylów i technik. Od prostej "dziecinnej" kreski po hiperrealizm. Od tradycyjnego kadrowania, po narracyjne salto mortale.
"Promethea" na pewno nie jest najłatwiejsza w odbiorze. Nie zmienia to faktu, że powala rozmachem i nieprawdopodobnie rozbudowanym konceptem, który mógł się zrodzić się tylko w jednej głowie.