"Saga o Potworze z bagien, tom 3": ostatni tom jednej z najlepszych serii XX wieku [RECENZJA]
Jedyny problem, jaki miałem podczas lektury trzeciego tomu "Sagi", to wybór czytelniczej taktyki. Połknąć na jednym posiedzeniu czy delektować się małymi kąskami? Wygrał rozsądek. Ale łatwo nie było.
Wszystko co dobre, szybko się kończy. Trudno o większy banał. Ale co poradzę? Idealnie pasuje do sytuacji, w jakiej znaleźli się czytelnicy wydanej przez Egmont serii. Bo choć run Alana Moore'a liczy 42 zeszyty zebrane w trzech cegłach o łącznej objętości ponad tysiąca stron, to chce się krzyknąć: mało!
Ostatni tom "Sagi" to już nie pulpowe makabreski ze społecznym komentarzem, delikatnie pożenione z superhero. Nie, tu Moore bierze rozbieg i ostentacyjnie wymierza kopniaka w twarz konserwatywnej Ameryki. Nie ma też oporów przed uśmierceniem swojego bohatera, wskrzeszeniem go i skazaniem na samotną tułaczkę po kosmosie. Tym samym historia gładko przechodzi od grozy do twardego science fiction.
W albumie znalazło się miejsce zarówno na melodramat, egzystencjalne rozważania, przeżywanie żałoby i staroświecką space operę. A wszystko w świecie, który dobrze znamy. Na kartach ostatnich 14 zeszytów "Swamp Thinga" Moore'a pojawiają się i Gotham, i Batman, i nawet Adam Strange, czyli reanimowana przez Moore'a klasyczna ramotka DC.
W przypadku ostatniego tomu problemem nie jest tylko jego numerek. Mamy tu bowiem do czynienia z Moore'em już ukształtowanym, którego za moment świat pokocha za "Strażników" i obwoła zbawcą medium.
Autorem dojrzałym, nie bojącym się narracyjnych eksperymentów. Wyprzedzającym epokę o całe lata świetlne. I nie przewidującym żadnej taryfy ulgowej dla czytelnika. Bo w porównaniu z poprzednimi częściami trzeci tom to naprawdę wysoko zawieszona poprzeczka. Lektura jeszcze gęstsza, bardziej złożona i miejscami, a zwłaszcza pod koniec, bardzo wymagająca. I wciągająca jak diabli.