Po co procesja w Boże Ciało? "Chleb niesiony przez księdza nie jest żadnym symbolem"
Dla jednych blokowanie ulic w dzień wolny od pracy, dla innych jedno z najważniejszych świąt kościelnych. Boże Ciało, czy raczej Uroczystość Najświętszego Ciała i Krwi Chrystusa, jest obchodzone w Polsce od ponad 700 lat. Po mszy świętej katolicy uczestniczą w procesji, której przewodzi kapłan dzierżący monstrancję z Najświętszym Sakramentem. Ale co to właściwie znaczy? Jak Jezus, dorosły mężczyzna, który notabene jest Bogiem, może być zamknięty pod postacią chleba i wina?
Dzięki uprzejmości wyd. W drodze publikujemy fragment rozmowy ks. Wojciecha Nowickiego z Tomaszem Grabowskim OP, która jest częścią książki "Liturgia krok po kroku".
Ks. Wojciech Nowicki: Przemiana, która dokonuje się w Eucharystii, w teologii jest określana terminem "transsubstancjacja". To trudne słowo. O co w nim chodzi?
Tomasz Grabowski OP: Słowo jest trudne i doktryna jest trudna. Trzeba sobie uświadomić, że Sobór Trydencki, omawiając przeistoczenie, czyli właśnie transsubstancjację, mówi, że jest to element naszej wiary, który z trudem i co najwyżej niejasno jesteśmy w stanie wypowiedzieć słowami, a mimo to możemy w niego mocno wierzyć. Posługiwanie się tym trudnym terminem, który po polsku tłumaczymy jako "przeistoczenie", było pomysłem św. Tomasza z Akwinu.
Chociaż nie jest on jego autorem (proszę pamiętać, że Akwinata dokonał syntezy teologii, a nie sam wszystko wymyślił). Można posługiwać się innymi słowami, by opisać przemianę eucharystyczną. Jedyny warunek, jaki należy spełnić, to konieczność zachowania tej samej treści, w którą Kościół wierzy. Próby dwudziestowiecznych teologów się nie powiodły i nikt nie znalazł lepszego słowa, którym można by określić przemianę eucharystyczną niż to tradycyjne, oparte o filozofię Arystotelesa.
O co w transsubstancjacji chodzi?
Najłatwiej to wytłumaczyć na przykładzie zdania: "To jest bowiem Ciało Moje". Kiedy Chrystus Pan daje uczniom chleb, nie mówi o nim jako o chlebie: "Weźcie ten chleb, bo to jest Ciało Moje" albo: "Weźcie ten chleb, bo to symbolizuje Ciało Moje", albo: "Ten chleb oznacza Ciało Moje". Mówi: "To, co wam podaję, jest Moim Ciałem". My widzimy opłatek, ale wierzymy, że postrzegamy tak jego właściwości tylko dlatego, że w sposób cudowny są przez Boga podtrzymywane. W rzeczywistości natomiast mamy do czynienia z Ciałem Pana.
Dlaczego cudowny?
Transsubstancjacja oznacza wymianę istoty. Na każdą rzecz w świecie możemy popatrzeć w ten sposób, że składa się na nią określona, niezmienna istota oraz różne, zmienne cechy. Na przykład ja urodziłem się x lat temu i przez te "dziesiąt" lat się zmieniałem. Najpierw byłem embrionem, który się rozwijał w łonie mojej matki, potem niemowlęciem, chłopcem, teraz jestem coraz bardziej dojrzałym mężczyzną, niebawem zacznę się starzeć. W trakcie tego czasu zmienił się mój wzrost, waga (wielokrotnie i w różne strony), zmieniła się moja zdolność mówienia, rozumienia, zmienił się kolor włosów. Jednak cały czas to jestem ja. Mogę powiedzieć, że moja istota, bycie Tomaszem Grabowskim, się nie zmienia, chociaż zmieniają się różne cechy Tomasza Grabowskiego.
(…)
Chleb, który jest przeznaczony do konsekracji, przed przemianą eucharystyczną smakuje w jakiś sposób, pachnie, wygląda, ma taką, a nie inną wagę i taką, a nie inną strukturę chemiczną. Kiedy dokonuje się przeistoczenie, to cechy się nie zmieniają, ale przemianie ulega istota chleba. Miejsce chleba zajmuje Chrystus. Takiej przemiany nie znamy w biologii czy w ogóle w świecie zewnętrznym. Znamy takie sytuacje, kiedy zmienia się istota, ale wraz z nią zmieniają się także przypadłości, na przykład wtedy, kiedy do mąki dodamy wodę, wyrobimy ciasto i upieczemy je – będziemy mieli podpłomyk. Przemiana objęła jedno i drugie. Są też takie przemiany – wspomniałem o niemowlęciu, które z czasem staje się dorosłym mężczyzną – że zmieniają się cechy, a nie zmienia się istota danego bytu. Nie znamy jednak w biologii czy w fizyce przemiany polegającej na tym, że zmienia się istota, a nie zmieniają się cechy, a z taką właśnie przemianą mamy do czynienia w Eucharystii.
Powiedziałem, że cechy chleba pozostają takie same na mocy cudu. Wszelkie przypadłości zasadzają się na istocie danej rzeczy, mają w niej swoje podłoże. Nie istnieje kolor brązowy bez podłoża, którego dotyczy. W Eucharystii zaś mamy do czynienia z cechami rzeczy, której istota już nie istnieje. Ciało Pana ani nie jest białe, ani nie smakuje i pachnie chlebem. Cechy chleba pozostały, pomimo że jego istota przepadła. Stąd też wynika wiara, że w każdej cząstce każdej postaci znajduje się cały Chrystus, zarówno Jego ciało, jak i dusza, wraz z Boską naturą. Jest to możliwe, bo cechy chleba nie ograniczają Chrystusa, nie dzieli się na kawałki, jak dzieli się chleb. Cechy chleba istnieją dlatego, że On je podtrzymuje, one same Go nie określają.
Jak dorosły mężczyzna, który notabene jest Bogiem, może być zamknięty pod takimi postaciami?
To jest bardzo dziwny pomysł. Tylko on nie jest dziwniejszy od prawdy, że Bóg stał się człowiekiem. Jeśli to akceptujemy, to naprawdę uznanie przemiany eucharystycznej już nie jest takie trudne. Bóg, czyli ktoś, kogo nie ogranicza przestrzeń ani czas, Stwórca wszystkiego, co istnieje, Ten, który jest duchem par excellence, czystą miłością – staje się człowiekiem. Jeśli to kogoś nie dziwi, to chyba zbytnio uprościł sobie obraz Boga. Jeżeli więc On stał się człowiekiem, to faktycznie może stać się dostępny dla nas w każdej postaci.
Wybrał te chleba i wina, żeby stać się naszym pokarmem i byśmy mogli się Nim dosłownie karmić. Nie wiemy, jak to się stało, że On i z Bóstwem, i z człowieczeństwem jest dostępny dla nas w Eucharystii. Wierzymy jednak, że zmieniła się istota postaci, bo On zajął jej miejsce. Z pewnością nie jest obecny localiter, to znaczy w taki sposób, który możemy zmierzyć centymetrem, nie jest miniaturką samego siebie. Cechy ciała ukrywa pod cechami chleba. Z pewnością nie jest jednak obecny jedynie duchowo, jakby eterycznie. Przeczyłoby to sensowi słowa "duch". To nie jest tak, że Pan Jezus jest gdzieś tam w opłatku, tylko ten opłatek stał się Nim. Jest to o tyle ważne, że to jedyny taki sakrament, o którym możemy powiedzieć: "Oto jest Pan!". Nie mówimy również, że wcielił się w chleb, bo wtedy miałby trzy natury, a nie dwie. Mówimy: to, co przyjmujemy, to jest Pan. W takich postaciach chciał dla nas stać się obecny.
Święty Tomasz, co już tu przywoływałem, powiedział, że to jest "cud cudów" – miraculum miraculorum, czyli największy obok wcielenia Syna Bożego. Niech z tego wszystkiego jedno nam zostanie w głowie, że nie mówimy: "W chlebie / w winie jest obecny Pan Jezus", bo tu już nie ma chleba/wina, tu jest Pan.
Możemy mówić, że ksiądz idzie z Panem Jeuzsem?
Możemy, choć może brzmi to dla nas infantylnie, ale to jest prawda – kapłan, który idzie do chorego z Najświętszym Sakramentem, rzeczywiście idzie z Panem Jezusem.
Kiedy myślę o przeistoczeniu, nie dziwi mnie to, że męczennicy oddawali życie za Najświętszą Eucharystię. Pamiętam świadectwa, które przytaczał Daniel Ange, z czasu wojny w Rwandzie między plemionami Hutu i Tutsi. Jedno z nich opowiadało o dziewczynie wychowywanej w katolickiej szkole, która była wraz z innymi zmuszana do profanacji Najświętszego Sakramentu – miały na niego pluć. Postanowiła, że go ochroni, zaczęła ocierać te oplute hostie i je spożywać. Wtedy członkowie bojówki chwycili ją i pytali, czy jest Hutu, czy Tutsi, ponieważ chcieli mieć pewność, że zabiją kogoś z przeciwnego plemienia. A ona, choć przynależała do plemienia oprawców, nie zdradziła swojego pochodzenia i została zamordowana. Nie wyznała z jakiego plemienia pochodzi, ponieważ wiedziała, że bardziej niż Hutu czy Tutsi jest monstrancją. Jej tożsamością stał się przyjęty Chrystus, realnie obecny w sakramencie.
Pamiętam też świadectwo o prześladowanych w Chinach, którzy, latami przetrzymywani w obozach pracy, nie mieli dostępu do Eucharystii. Komuś udało się przemycić im Najświętszy Sakrament, który trafił do obozu w bambusowym kiju – komunikanty były włożone do środka, a końce zalakowano. Więźniowie postanowili, że nie spożyją Go, tylko zanim ktokolwiek ze strażników się dowie, że mają Najświętszy Sakrament, będą Go adorować w toalecie, jedynym miejscu, do którego mogli pójść w pojedynkę i nie być obserwowani. Bambusowy kij z Najświętszym Sakramentem był położony w jednej z latryn i w nocy więźniowie wychodzili tam na kilkanaście minut po to, żeby adorować Chrystusa.
Męczennicy chrześcijańscy oddają życie za Eucharystię nie dlatego, że są przywiązani do kultu lub form, tylko dlatego, że są przywiązani do Chrystusa realnie obecnego w Ciele i we Krwi pod postaciami chleba i wina.
(…)
Powyższy fragment pochodzi z książki "Liturgia krok po kroku" Tomasza Grabowskiego OP i ks. Wojciecha Nowickiego, która ukazała się nakładem wyd. W drodze.