Chodzisz z dzieckiem do kościoła? Ksiądz zwraca uwagę na częsty błąd
- Jeżeli kapłan wychodzi z prezbiterium, zaczyna dialogować z dziećmi czy, co gorsza, wyświetla jakieś materiały audiowizualne lub robi przedstawienie z pacynkami, to nijak się to ma do rytuału i nigdy nie będzie integralną częścią mszy - mówi o. Tomasz Grabowski. Dominikanin ostrzega, że z "show w ramach liturgii" należy jak najszybciej zrezygnować, bo przynosi szkodę zarówno dzieciom jak i dorosłym wiernym.
W niedzielnym porządku mszy św. praktycznie każda katolicka parafia ma wyznaczone tzw. msze dla dzieci. Duchowni często zwracają uwagę, że to nieprecyzyjne i mylące określenie, bo powinno mówić się o mszy św. z udziałem dzieci. Niedzielne składanie ofiary jest bowiem uniwersalne i pod żadnym pozorem nie powinno być infantylizowane. A wielu księży tak właśnie postępuje.
- To dodatek do niej, a dla wiernych przerwa - mówi o "kazaniach dla dzieci" o. Grabowski. - Podziwiają sobie księdza, co zupełnie nie ma związku z patrzeniem na Chrystusa, który nam przewodzi i składa swoją ofiarę Ojcu. Zamiast tego mamy show w ramach liturgii. Uważam, że z tego należy jak najszybciej zrezygnować. Jest to szkoda, którą ponoszą nie tylko dzieci, ale przede wszystkim dorośli, którym wmawia się przez takie praktyki, że na mszy są one dopuszczalne. Nie są!
Dzięki uprzejmości wyd. W Drodze publikujemy fragment książki "Liturgia krok po kroku" Tomasza Grabowskiego OP oraz ks. Wojciecha Nowickiego.
ZOBACZ TEŻ: Msza tylko w kościele? Ksiądz o nabożeństwach online
Ks. Wojciech Nowicki: W jednej z poznańskich parafii ktoś przyniósł pluszową owieczkę, żeby dialogować z dziećmi. Stworzył przez to tragifarsę, zamiast wejść w dramat wydarzeń.
Tomasz Grabowski OP: Tragifarsa to jest dobre słowo w tym kontekście.
Może to jest ogólnie problem tzw. mszy z udziałem dzieci?
Niestety, to jest duży problem, że skupiliśmy się na włączeniu dzieci w liturgię. Przez to zniżamy się do poziomu dziecięcej wyobraźni i dziecięcego sposobu przeżywania. Msza tymczasem ma tak kształtować dzieci, żeby stawały się dorosłe. Kiedy uczestniczy się w mszach w formie nadzwyczajnej, łatwo dostrzec, że charakterystyczne dla nich jest to, że tam nie ma niczego, co by miało ułatwić dzieciom udział w ofierze.
Zamiast tego widzą swoich rodziców, którzy są w podniosłym nastroju, którzy w tym momencie nie folgują jego zachciankom, tylko uparcie starają się skierować dziecko ku temu, w czym sami biorą udział. Pokazują swoim skupieniem, że uczestniczą w czymś specjalnym, co nie należy do codzienności.
Jeżeli rezygnujemy z takiej postawy, a zamiast tego idziemy do specyficznego rodzaju przedszkola, w którym, tak się zdarzyło, że jest Pan Jezus, to dziecko faktycznie traktuje kościół jak przedszkole, a mszę świętą jako jedno z zajęć. To jest bardzo zły model, który sprawia, że nasz sposób przeżywania liturgii traci swój zasadniczy kierunek, czyli przestaje służyć uwielbieniu Boga i uświęceniu człowieka.
Skupiamy się na tym, żeby była ona katechezą, w którą dzieci będą zaangażowane. Tymczasem to ostatnie z perspektywy kultu Bożego nie ma najmniejszego znaczenia.
Czasem lepiej jest, żeby dziecko, które nie jest w stanie uczestniczyć w mszy świętej, zostało w domu, a rodzice żeby poszli osobno do kościoła, niż żeby byli razem, ale zaaferowani raczej tym, żeby potomstwo było spokojne, a więc wyciąganiem kolejnych rogalików czy zabawek, którymi ma się ono zająć.
Wspólne uczestniczenie w liturgii jest pewną wartością, ale lepiej uczestniczyć w pojedynkę w sposób owocny, niż we dwójkę gonić dziecko po świątyni. Dlatego namawiam, żeby udział w liturgii był podporządkowany spotkaniu z Panem, a nie odgórnemu założeniu, że trzeba robić to razem.
Podobnie zresztą mają się sprawy z modlitwą w domu. Jeżeli rodzice ograniczają swoje życie modlitewne do pacierza odmawianego z dziećmi, to z pewnością tracą swoją indywidualną, dojrzałą więź z Bogiem. Chociaż rodzinna modlitwa jest godna pochwały i należy ją praktykować, to nie może zastępować osobistego stanięcia przed Bogiem.
Tak samo modlitwa małżeńska. Inaczej przypominałoby to sytuację, w której ksiądz odprawianie mszy traktuje jako zastępnik osobistego zaangażowania w relację z Panem. To moja ukształtowana wiara ma wzmacniać nasze wspólne przeżywanie mszy. To własna wiara pozwala prowadzić dzieci w modlitwie lub podtrzymać małżonka w wierze.
(…)
Czy wykorzystuje ojciec w głoszeniu kazań jakieś dodatkowe narzędzia? Na przykład multimedia lub gadżety?
Nigdy podczas mszy. To są elementy obce, które nie należą do rytu. Rytuał jest złożony z bardzo prostych i dawnych form, a jego najważniejszą cechą jest powtarzalność. Jedyny sposób, jakim w doczesności dysponujemy, by uczestniczyć w tym, co wieczne i niezmienne, to powtarzanie: gestów, słów, formuł.
Tylko dzięki temu możemy jakoś gonić Pana Boga w Jego niezmiennej, a jednocześnie pełnej aktywności wieczności. Zaznaczmy, że wieczność to nie jest bardzo długi czas, ale życie pełnią swojego życia. Pan Bóg nie jest bardzo stary, ale wiecznie młody. W każdej chwili – jeśli można tak powiedzieć – żyje pełnią swojego życia.
Nasze, jak to ująłem, "gonienie" wieczności, z jednej strony, wymaga walki: z rutyną, pewnym "wytarciem się" słów i gestów, a z drugiej – z chęcią udziwnienia czy uaktualnienia, by rytuał stał się bardziej atrakcyjny dla współczesnych. Między innymi z tego powodu Kościół bardzo niechętnie zgadza się na instrumenty muzyczne – głos towarzyszy człowiekowi od chwili stworzenia, to jest podstawowa, fundamentalna forma zwrócenia się do Boga, zwłaszcza śpiew. Dlatego jest on w rytuale naturalnym sposobem wyrażenia modlitwy.
Nowe formy muzyczne są najczęściej modą danej epoki i razem z nią przeminą, co sprawi, że już za czterdzieści lat będą śmieszne. Czy niektóre pieśni z lat osiemdziesiątych nie wywołują uśmiechu zażenowania? Podobnie jest ze środkami audiowizualnymi. One się za chwilę zdezaktualizują, a już teraz z pewnością są czymś obcym dla rytuału.
Uwierzcie głupstwu głoszenia Ewangelii, czyli temu, że naprawdę wystarczy słowo. Jeżeli zostało otrzymane od Ducha Świętego, jeśli On działa w sercach słuchaczy, wystarczy, żeby ogłosić Chrystusa zmartwychwstałego. Czy nie zdarzyło się nam słyszeć prostych słów, wypowiedzianych przez nieuczonego staruszka, które dotykały nas do głębi?
Miałem kilka razy w życiu możliwość usłyszenia pełnych prostoty słów mędrca z jakiejś zapomnianej przez ludzi mieściny, które napełniały mnie jednocześnie przyjemnym ciepłem i głębokim niepokojem. Jakoś nigdy napotkani prorocy nie używali wskaźników laserowych, by przy okazji wodzić światełkiem diody po slajdach prezentacji.
(…)
Powyższy fragment pochodzi z książki "Liturgia krok po kroku" Tomasza Grabowskiego OP oraz ks. Wojciecha Nowickiego, która ukazała się nakładem wyd. W Drodze.