Opowieści płaszcza i młota. Recenzja komiksu "Thor. Gromowładna"
Miało być nowe otwarcie, jest kontynuacja tego, do czego Jason Aaron przyzwyczaił czytelnika swoimi poprzednimi komiksami o Thorze, których zresztą "Gromowładna" jest bezpośrednią kontynuacją. Ale bez obawy.
Kto nie jest zaznajomiony z poprzednimi odcinkami, odnajdzie się bez problemu, bo wszystko jest tutaj odpowiednio wyjaśnione, jak przystało na album z numerkiem jeden na grzbiecie. No i sporo się jednak pozmieniało. Ale czy to coś istotnie zmienia (sic!)?
Odyn powrócił do Asgardii i zaprowadza swoje (nie)porządki, zarażony defetyzmem były już Thor nie może unieść młota, egotyczny Malekith bez ustanku knuje przeciwko wszystkim, a godną zaszczytu dzierżenia Mjolnira okazuje się tajemnicza niewiasta, która bez trudu podnosi go z przykurzonej powierzchni Księżyca. Nieznajoma, która nosi teraz dumnie imię Thora, natychmiast ściąga na siebie uwagę nie tylko boskiego panteonu, ale i panoszących się po Midgardzie, czyli naszym świecie, lodowych olbrzymów, które korzystają z nieobecności boga burz i robią porutę. I tak w telegraficznym skrócie wygląda fabuła recenzowanego tomu. Zmiany zaszły niby poważne, a jednak, przynajmniej póki co, nie mają one zbytniego wpływu na samą strukturę narracyjną serii i jest to, po prostu, kolejny solidny scenariusz Aarona. Bodaj tylko w jednym momencie, kiedy tytułowa Gromowładna spotka na swojej drodze złodziejkę, autor sili się na podkreślenie znaczenia owej wyczekiwanej przecież transformacji, lecz sprowadza ją raczej do roli zwykłej anegdotki.
Prawdziwe personalia nowej Thor to poniekąd tajemnica poliszynela, bo kto się choć trochę interesuje na bieżąco wydarzeniami z uniwersum Marvela, ten ma świadomość, czyją twarz kryje maska, lecz, na potrzeby recenzji, zachowajmy pozory. Niewykluczone bowiem, że następne zeszyty, już mając odhaczoną obowiązkową ekspozycję, pójdą śmielej naprzód, a Aaron bardziej brawurowo zmierzy się z konceptem wyjściowym, bo przecież symbol maskulinizmu został zastąpiony superbohaterką, co nie może skutkować jedynie nowym projektem zbroi czy podobnymi detalami. Dlatego „Thor”, powtórzę, nadal będący porządnym tytułem, zasługuje na kredyt zaufania i nadzieję, że na tym gruncie wyrośnie coś więcej niż przyjemna lektura z gatunku płaszcza i młota.
Ocena: 6/10