"Odyseja Lanfeusta. Tom 2": Jeszcze raz światu na ratunek [RECENZJA]
Sięgając po drugi zbiorczy tom "Odysei Lanfeusta", czytelnicy podziewają się przede wszystkim wędrówki tytułowego bohatera po kolejnych krainach Troy i jego widowiskowych starć z przerażającą Wieczną Lilit. I oczekiwania te w pełni zostaną zaspokojone, a na dodatek twórcy przygotowali tu dla nas jeszcze sporo niespodzianek.
Czytelnicy wprawdzie wiedzą, że dla Lanfeusta ratowanie świata to nie pierwszyzna, ale pokonanie niebieskoskórej pożeraczki światów okazuje się nawet dla niego nie lada wyzwaniem. Cóż z tego, że bohater dzięki odnowieniu więzi z Magohamothem znowu posiada moc absolutną, skoro ten ostatni jest niemal u kresu sił. Co gorsza, w walce z Lilit sama magia może okazać się niewystarczająca, bo ona się nią żywi... Z zainteresowaniem obserwujemy więc z jednej strony wyprawę Lanfeusta do delty Żółtej Rzeki po pyłek kwiatowy, po którego spożyciu (zdecydowanie w dużych ilościach) Magohamoth powinien odbudować swoją moc, z drugiej zaś Lilit zmierzającą na czele floty statków w kierunku będącego źródłem magii Troy stworzenia.
Choć można się spodziewać, że to starcie dwóch głównych postaci przesądzi o losach świata, to w miarę rozwoju wydarzeń przekonamy się, że zarówno Lanfeust, jak i Lilit mogą liczyć na nowych sojuszników. W efekcie czekają na nas tutaj liczne zaskakujące zwroty akcji, a droga do ostatecznego zwycięstwa jest długa i najeżona coraz to nowymi trudnościami. Trzeba też przyznać, że bardzo pomysłowo zostały tu wykorzystane wątki z otwierającej tę serię „Zagadki Or Azuru”, która mogła się wszak wydawać zamkniętą całością. Ponadto na scenie pojawiają się też postacie znane z poprzednich cykli z udziałem Lanfeusta, a wśród nich na szczególną uwagę zasługuje bez wątpienia jego pierwsza żona – C’ixi. Niby od przybytku głowa nie boli, ale nawet prawdziwy bohater nie zapanuje łatwo nad pięcioma małżonkami, szczególnie gdy jedna z nich nie ma najmniejszej ochoty dzielić się swoim mężczyzną…
W drugiej części „Odysei Lanfeusta” jesteśmy – jak zwykle w przypadku komiksów Arlestona i Tarquina – świadkami wielu niezwykłych przygód i fantastycznych zdarzeń, a doskonale się bawimy również dzięki obecnej tutaj ogromnej dawce humoru (nawet jeśli nie zawsze jest on specjalnie wyszukany) oraz szczypcie erotyzmu. Co istotne, zasoby wyobraźni twórców wydają się być niczym nieograniczone, dlatego zupełnie nie sposób przewidzieć, co zobaczymy na kolejnych kadrach. Fanom opowieści o rudowłosym kowalu z Troy lektura tego albumu dostarczy więc na pewno wiele przyjemności.
Ocena: 9/10