Mistrzowie słowa
W latach trzydziestych ubiegłego wieku pracownicy socjalni odkryli, że bankruci, który stracili swoje majątki podczas wielkiego kryzysu, najpierw sprzedawali lodówki, pralki i inne artykuły gospodarstwa domowego, dopiero na końcu pozbywając się radia. Misternie zdobione odbiorniki Atwater Kent, General Electric, Belmont, Crosley czy Philco były pomostem pomiędzy wydarzeniami w skali globalnej a małymi ludzkimi bolączkami, zaś rozliczne audycje stanowiły swoisty erzac życia socjalnego podczas oceanicznych połowów i długich godzin spędzanych w samotniach latarni morskich. Radio budziło również wielkie emocje, kiedy słuchano emocjonujących relacji z walk Henry’ego Armstronga czy Lou Ambersa. Popyt na ciekawe audycje był zatem ogromny, pozostawało jedynie wyjść mu naprzeciw tworząc coś, co będzie ściągało przed odbiorniki radiowe kolejne rzesze żądnych rozrywki i informacji słuchaczy.
To nowe, perspektywiczne medium jeszcze raczkowało na polu wiadomości, zaś dwie największe sieci nie zatrudniały dotychczas własnych korespondentów zagranicznych, rychło jednak owa sytuacja miała ulec zmianie, szczególnie, że w Europie powstawało zarzewie kolejnego konfliktu zbrojnego. Oto w Wiedniu, jak to wybornie przedstawił jeden z reporterów, tłumy „unosiły ramię jeszcze wyżej niż w Berlinie i nieco głośniej wykrzykiwały Heil Hitler!”, tymczasem centrala nakazywała swoim dziennikarzom transmitować relację z występu chórów chłopięcych. Nadszedł wreszcie czas, by radio stało się pierwszorzędnym medium informacyjnym, zaś dziennikarze ze zwykłych spikerów przekształcili się w profesjonalnych, wybornych reporterów zbierających, łączących i analizujących wiadomości. Ed Murrow, zatrudniony w amerykańskiej sieci CBS, zebrał grupę takich intelektualnych łowców przygód, konglomerat dandysów, inteligentów, indywidualistów i romantyków pragnących poprzez swą działalność w radio dołożyć cegiełkę do budowy
nowego, lepszego świata. Był dla nich mistrzem, ojcem i autorytetem, akuszerem ich karier i kamieniem probierczym talentów, istnym primus inter pares. To dzięki niemu narodziła się wyborna grupa korespondentów znanych jako Chłopcy Murrowa.
Z twórczością dziennikarskiej pary Lynne Olson i Stanley Cloud polski czytelnik miał okazję zetknąć się przy okazji wydania w 2004 roku Sprawy honoru. Książka ta przez wiele tygodni utrzymywała się na listach bestsellerów osiągając nakład 160 tysięcy egzemplarzy, Aleksander Kwaśniewski odznaczył autorów Krzyżem Kawalerskim Orderu Zasługi RP, zaś Rada Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa uhonorowała ich Złotym Medalem Opiekuna Miejsc Pamięci Narodowej. Do Sprawy honoru miałem wiele uwag i przyznam, że styl, w jakim została napisana, zupełnie nie przypadł mi do gustu. Ciekawiło mnie jednak niezmiernie, jaki jest prawdziwy warsztat pisarski tego małżeństwa, bez dość hagiograficznej otoczki, jaką zaprezentowali w swoim sztandarowym dziele. Miałem okazję przekonać się o tym podczas lektury Chłopców Murrowa. Autorzy, zbierając materiały do owej, napisanej dziesięć lat temu pozycji, dowiedzieli się o wkładzie polskich lotników w Bitwie o Anglię, dzięki czemu mogła powstać Sprawa honoru.
Książka podzielona jest na trzy części, obejmujące lata 1937-1945, 1945-1961 oraz 1961-1992 i jest świetnie napisaną historią kształtowania się najwyższych standardów amerykańskiego dziennikarstwa. Chłopcy Murrowa, nieustannie walcząc z cenzurą, zarówno niemiecką jak i aliancką, zdawali relacje ze wszystkich frontów drugiej wojny światowej. Byli w atakowanej przez agresora Gdyni, nudzili się wraz z żołnierzami w okopach „dziwnej wojny”, nadawali relacje z Belgii i Francji, gdy blitzkrieg wbijał się ku zaskoczeniu sprzymierzonych w kolejne kraje Europy zachodniej i referowali podpisanie zawieszenia broni w Compiegne. Narażając się na śmiertelne niebezpieczeństwo biegali wśród huku eksplozji po ulicach bombardowanego Londynu, relacjonowali wydarzenia z Ankary i Kairu, mekki dziennikarzy i szpiegów, zaś w Kujbyszewie i Moskwie mówili o przemieszczaniu się wojsk niemieckich w głąb Rosji. To Chłopcy Murrowa uświadomili Amerykanom wagę japońskiego ataku na Pearl Harbor, to oni byli na tonącym krążowniku liniowym
„Repulse”, gdy ten, śmiertelnie ranny, pogrążał się w odmętach Pacyfiku. Z Algieru nadawali informacje o zamachu na Darlana, z Anzio o katastrofalnym desancie aliantów, zaś z Charkowa, Babiego Jaru i Rżewa o zbrodniach popełnionych na radzieckiej ludności cywilnej. Byli w Rzymie wraz z 5 Armią Clarka, brali udział w lotach bojowych na Berlin, pisali własne nekrologi przed D-Day, a 6 czerwca płynęli barkami desantowymi ku plażom Normandii. Zespół Murrowa wygłosił pierwszą amerykańską relację radiową z wyzwolonego Paryża, nadawał z samego środka piekła Arnhem, znów jako pierwszy donosił o ofensywie w Ardenach, brał udział w operacji Varsity i relacjonował ceremonię kapitulacji w Reims i Berlinie.
Niejednokrotnie wyprzedzali oni dziennikarzy prasowych, sławni i cenieni, zaś szef londyńskiego United Press mówił o nich, iż stanowią najlepszy zespół reporterów, jaki kiedykolwiek zebrano w Europie. Niektórzy z nich jednak twierdzili, że relacjonowanie wojny to długie okresy nudy przerywane krótkimi epizodami wielkiego podniecenia i niebezpieczeństwa. Cały czas mieli nadzieję, że gdy wreszcie nastanie pokój, będzie można budować wymarzony, lepszy świat. Jak to z utopiami bywa, zderzenie ideałów z brutalną rzeczywistością okazało się dla Chłopców Murrowa, delikatnie powiedziawszy, dość rozczarowujące. W dwóch częściach książki dotyczących dziejów powojennych, autorzy opisują splendor, jakim otoczeni zostali „złoci chłopcy” po powrocie do Stanów Zjednoczonych i powolne wkręcanie ich w tryby biurokratycznej machiny prężenie rozwijającego się informacyjnego imperium. Życie przestało być proste, podniecające, wyznaczane przez podróże pomiędzy frontem a centrum prasowym, by jak najszybciej zdać relację z
pola bitwy. Kiedy umilkły działa, popyt na wiadomości począł lawinowo spadać, sprawozdania z wojny zostały zastąpione wywiadami z napuszonymi politykami prześcigającymi się w wygłaszaniu frazesów, zaś ostre prawa rynku położyły się cieniem na solidarności grona Murrowa. Rozpoczynała się era telewizji, do której elita dziennikarzy musiała się dostosować, by przetrwać i odnaleźć się tam, gdzie rzetelna informacja i ciekawy reportaż zostawały coraz bardziej zepchnięte na margines przez banalną, prymitywną rozrywkę. Dawniej swoim głosem kreowali malownicze obrazy, w epoce TV głos stał się li tylko tłem. Na domiar złego prokurator McCarthy rozpoczynał swoje polowanie na komunistów, co nie poprawiało atmosfery w CBS, nazywanego złośliwie „communist broadcasting system”.
Chłopcy Murrowa określili bardzo wysokie standardy dziennikarstwa odchodząc od beznamiętnego przekazywania depesz agencyjnych, zaś analizując wydarzenia umieszczali je w szerszym kontekście. Ich najlepsze lata przypadały na czas, gdy liczyło się słowo, a nie jak najkrótszy, najbardziej lakoniczny i szokujący „news”. Byli mistrzami owego pięknego dziennikarskiego słowa, wiernymi towarzyszami, którzy za szekspirowskim Henrykiem V mogli powiedzieć: „Od chwili tej, aż do końca świata w ludzkiej będziem pamięci. My, wybrani, kompania braci”. Książka Lynne Olson i Stanleya Clouda przywołuje ową pamięć o perfekcjonistach, idealistach i romantykach, jednych z najwybitniejszych korespondentów wojennych skupionych wokół swojego wielkiego autorytetu. Poznamy ich dzieciństwo, pierwsze kroki w dziennikarstwie, dowiemy się o tym, jak stawali się Chłopcami Murrowa i jak wywiązywali ze swoich reporterskich obowiązków. Czytając tę wybornie napisaną książkę dowiemy się, jak radzili sobie ze sławą i dostosowywali do nowych
czasów, z zapartym tchem poznamy ich dramaty, rozterki i pokusy, zaś dzięki licznym zdjęciom poznamy ich oblicza. Po lekturze być może pozostanie tylko lekki żal, że coraz mniej już takich rzetelnych, w pełni oddanych swojej pracy dziennikarzy, "złotych chłopców", prawdziwych mistrzów słowa.