Trwa ładowanie...
felieton
26-04-2010 12:47

Literatura od kuchni

Zupa Franza Kafki jest drobiazgiem uroczym, zabawnym, w dodatku opatrzonym równie celnymi pastiszowymi ilustracjami.

Literatura od kuchniŹródło: Inne
d14h0en
d14h0en

Jak wiadomo, Gioacchino Rossini u szczytu kariery porzucił muzykę by oddawać się wyłącznie przyjemnościom gotowania i jedzenia (ujmuję to, rzecz jasna, w wielkim uproszczeniu, bo kiedy dwadzieścia lat później owdowiał, raz-dwa znalazł sobie nową żonę, posągową Olimpię Pélissier, słynną modelkę Verneta i ekskochankę Balzaka; ale to zupełnie inna historia)
, zaś słynni szefowie kuchni prześcigali się w dedykowaniu nowych potraw czy to samemu Maestro, czy to postaciom z jego oper; dzięki temu po Rossinim został nie tylko „Cyrulik Sewilski, „Włoszka w Algierze” oraz „Wilhelm Tell”, czy ale i sporo przepisów, zdradzających zamiłowanie kompozytora do czarnych trufli i foie gras: „Tournedos Rossini” (medaliony z polędwicy wołowej z truflami, czosnkiem i foie gras w sosie brązowym z odrobiną porto, madery i brandy), „Nadziewany indyk alla Rossini” (farsz z boczku i czarnych trufli), „Filety z soli alla Rossini” (owijane wokół plastrów foie gras i duszone, polewane sosem na bazie szampana z szalotką i czarną
truflą) czy „Bażant Suprême alla Rossini” (bażant, którego piersi nadziewa się mieszaniną ziół, masła i – wcale nas to nie dziwi – foie gras, duszony w sklarowanym maśle z dodatkiem madery i oprószony cieniutkimi plastrami – jakżeby inaczej – trufli i foie gras).

Pisarzom, i owszem, również zdarzało się złamać pióro; ale chyba żaden wielki poeta, dramatopisarz ani prozaik nie porzucił literatury dla kuchni. Rimbaud handlował kawą i karabinami, Szekspir wiódł życie spokojnego emeryta (chociaż archiwa zdradzają nam, że pod koniec życia kupił kilka armat); Tołstoj zupełnie wyrzekł się broni i zajął się redagowaniem idealistycznych broszurek. Nie słychać też zbyt wiele o kulinarnych wyczynach Tadeusza Konwickiego.

Powstaje zatem luka bolesna, którą stara się zapełnić Mark Crick w swojej debiutanckiej książeczce: Zupa Franza Kafki. Historia literatury światowej w 14 przepisach kulinarnych. Cóż, z tą „historią” bym nie przesadzał, bo zestaw pisarzy pozostawia wiele do życzenia; historia literatury światowej z Pinterem, ale bez Becketta (to jak historia literatury polskiej z Pilchem, ale bez Gombrowicza), czy z Irvinem Welshem, ale bez Dostojewskiego, Szekspira, Balzaka i Cervantesa jest, delikatnie mówiąc, równie kompletna, co kurczak bez korpusu. Trudno też dopatrzyć się tu jakiegokolwiek porządku – chronologia nie usprawiedliwia Chandlera (jagnię w sosie koperkowym) przed Austen (jajka z estragonem)
i Homera (fenkata) po markizie de Sade (luzowane kurczęta z nadzieniem), a porządek obiadu nie dozwoliłby tiramisu (Proust) przed risottem z grzybami (Steinbeck) ani tarty z cebulą (Chaucer) po Clafoutis Grand-mère (Woolf).

Przymknijmy jednak oczy na drobne niedogodności. Pomysł Cricka (genialny w swej prostocie, jak to często bywa z przepisami kulinarnymi) polegał nie tylko na przyporządkowaniu poszczególnym pisarzom dań, ale i na opisaniu procesu gotowania w stylu danego twórcy. I tutaj Crick rzeczywiście rozwija swe talenta szeroko: miłośnikom pastiszów (nomen omen: pastisz pochodzi od włoskiego pasticcio, czyli pasztetu) nieraz pocieknie ślinka podczas tej lektury. U Chandlera mamy bowiem nie tylko chandlerowskie rekwizyty (whisky, karaluch, rozduszony pet, bourbon) ale i typowe dla niego witze: udziec barani, zimny jak uścisk dłoni kornera, po półtorej godzinie duszenia nie był już taki hardy; cytrynie narrator dał taki wycisk, że aż puściła sok. A na desce spoczywał stosik marchewkowych patyczków. I żaden się nie ruszał.

d14h0en

W przepisie de Sade’a pojawia się znany z powściągliwego życia sędzia, który na widok niewinnego dziewczęcia z kurczakami rzuca się, oczywiście na drób, i faszeruje je od tyłu (kurczaki, nie dziewczę) ile wlezie (farsz: suszone śliwki, morele, tarta bułka, pietriszka, skórka otarta z cytryny, pieprz, sól i ubite jajko). W pakiecie krwawe opisy luzowania kości. Kurczaczych, rzecz jasna.

Bohaterka Virginii Woolf to ktoś pomiędzy panią Dalloway z Pani Dalloway, panią Ramsay z Do latarni a samą Woolf z jej Dzienników (nigdy nie mieliśmy wątpliwości, że chodziło jej o tę samą osobę); ukryte i zupełnie jawne cytaty latają po książce Cricka jak wypuszczone sideł kuropatwy.

Oczywiście, czasem udaje się autorowi lepiej (Chandler, Austen, de Sade), czasem gorzej (pozbawiony wyraźnego smaku Greene, Garcíę-Márqueza mógł ugotować byle pisarczyk z Ameryki Łacińskiej). Niektóre potrawy dobrano doskonale (kurczę po wietnamsku Greena, tarta z cebulą Chaucera), inne nieco mniej doskonale – trudno bowiem zrozumieć czemu K. (przerażony, rzecz jasna, sędziami, którzy wprosili mu się bezceremonialnie na obiad) robi japońską zupę miso, a nie coś z C.K. repertuaru, tak ukochanego przez Makłowicza. Albo jakim cudem obsesyjnie francuski Proust zachwyca się akurat włoskim tiramisu (że o wdziękach kelnerki nie wspomnę)?

W sumie jednak Zupa Franza Kafki jest drobiazgiem uroczym, zabawnym, w dodatku opatrzonym równie celnymi pastiszowymi ilustracjami (począwszy od stylizowanej na zupę Campbella puszki Kafka’s soup z okładki, przez kurczaki w stylu Schielego i koguta á la Kahlo, aż po rybi szkielecik „pod de Chirico”). Słowem: pyszny prezent dla jakiejś uroczej osoby, która w rewanżu powinna nas poczęstować jednym z dań opisanych przez autora. Koniecznie.

d14h0en
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d14h0en