Trwa ładowanie...

Jerzy Kaczmarek. Bond z PRL, czyli "wtórnik" z fałszywym życiorysem

W latach 70. wywiad PRL wykorzystał życiorys żyjącej osoby, by wysłać na Zachód jej sobowtóra. Pod fałszywymi danymi szpieg Janusz Kaczmarek trafił do RFN.

Po lewej Heinz Peter Arnold znany jako Janusz Halicki, po prawej agent polskiego wywiadu Jerzy Kaczmarek, czyli jego "wtórnik" Po lewej Heinz Peter Arnold znany jako Janusz Halicki, po prawej agent polskiego wywiadu Jerzy Kaczmarek, czyli jego "wtórnik" Źródło: Materiały prasowe
d455dpl
d455dpl

Nie chodzi o imitację wizualną oczywiście, ale o posłużenie się imieniem, nazwiskiem i częścią życiorysu innej osoby. Pod fałszywymi danymi szpieg Janusz Kaczmarek trafił do RFN, gdzie udało mu się znaleźć pracę w urzędzie ds. przesiedleńców, instytucji zajmującej się osobami, które znajdowały się na terenie Niemiec, a przyjechały np. z krajów bloku komunistycznego.

Miał tam m.in. dostęp do wrażliwej wiedzy na temat tego, czyje życiorysy budzą jakieś wątpliwości tego urzędu. Kaczmarek wtopił się w środowisko niemieckie i przez kilka lat przekazywał informacje komunistycznemu wywiadowi PRL. Do czasu.

Jerzy Kaczmarek urodził się w Poznaniu w listopadzie 1951 r. Pochodził z tzw. rodziny resortowej – jego ojciec był oficerem Urzędu Bezpieczeństwa. Wprawdzie w 1955 r. został zdymisjonowany za to, że nie doniósł na swojego szefa, ale PZPR, do której i żona należała, nie pozwoliła mu zrobić krzywdy; otrzymał znakomicie opłacaną pracę na kierowniczym stanowisku.

Rodzina Kaczmarków mieszkała w Poznaniu, gdzie Kaczmarek studiował filologię germańską. Po pierwszym roku przeniósł się na Uniwersytet im. Karola Marksa w Lipsku.

d455dpl

Skradziona tożsamość

Przyszły szpieg został zwerbowany do współpracy jako agent komunistycznego wywiadu w 1977 r., gdy miał dwadzieścia kilka lat. Po przejściu okresu próbnego zaczął pracować na niemieckich papierach wtórnika. Dano mu nową tożsamość i nazwisko – Janusz Arnold. 

Prawdziwy Arnold urodził się w 1946 r. Jego matka, rodowita Niemka, oddała go do sierocińca, gdy skończył rok, a sama wyjechała z rodzinnego Pomorza – które po wojnie stało się częścią Polski – podobnie jak setki tysięcy innych Niemców.

Jerzy Kaczmarek do misji w Niemczech nadawał się idealnie. Doskonale znał język niemiecki, jak również obyczaje i sposób myślenia Niemców. Wiedzę o tym nabył podczas studiów w Lipsku. Niewykluczone, że Kaczmarek został zwerbowany do przyszłej służby już na studiach, ponieważ w owym czasie na studia do Lipska kierowano ludzi zaufanych.

Młody agent nie miał żadnych obiekcji w związku z kradzieżą cudzej tożsamości. Uważał, że jako pracownika polskiego wywiadu obowiązują go rozkazy przełożonych i że działa dla dobra ojczyzny. Poinformowano go zresztą fałszywie, że jego sobowtór jest ciężko chory i długo żył nie będzie. Kaczmarek w prawdziwość słów esbecji nie wnikał.

d455dpl

Komunistyczny szpieg ukradł więc cudzą tożsamość i wyjechał do RFN. Ta mistyfikacja uruchomiła łańcuch tragicznych wydarzeń. Posługując się tożsamością Heinza Petera Arnolda vel Janusza Halickiego, mieszkańca Trójmiasta niemieckiego pochodzenia, Kaczmarek szpiegował w Bremie, w ówczesnych Niemczech Zachodnich w latach 1978–1985. Wkrótce po zdemaskowaniu Kaczmarka "dawca" jego przybranej tożsamości zmarł w tajemniczych okolicznościach.

ZOBACZ TEŻ: Kto zabił Kennedy'ego? Nowy wątek w sprawie zabójstwa

Prawdziwy Janusz Arnold

Historia, która znalazła swój finał na "moście szpiegów" 11 lutego 1986 r. rozpoczęła się 40 lat wcześniej. Po opanowaniu Lęborka przez Armię Czerwoną jeden z niemieckich oficerów zainteresował się 25-letnią mieszkanką miasta, Hildegardą Arnold. Niemka samotnie wychowywała córkę, natomiast jej mąż uznany został za zaginionego na froncie.

d455dpl

Sowiecki oficer, który "był bardzo przystojny, o blond włosach i mówił po niemiecku", nawiązał z Hildegardą romans, a ona rok później urodziła synka. I właśnie ten chłopiec stał się w przyszłości oryginałem dla wtórnika wywiadu PRL Jerzego Kaczmarka.

Rosjanin wkrótce zniknął z życia Hildegardy, natomiast odnalazł się małżonek, który, jak można było się tego spodziewać, dziecka nie zaakceptował. W 1947 r. Arnoldowie zostali wysiedleni do Bremy, a chłopca ze sobą nie zabrali. Został on umieszczony w sierocińcu w Lęborku, gdzie nadano mu nowe polskie imię Janusz.

Mały Janusz wkrótce został adoptowany przez bezdzietne polskie małżeństwo i przyjął nazwisko nowych rodziców. Zamieszkał wraz z nimi w Sopocie. Janusz Halicki dorastał na Wybrzeżu, nie mając najmniejszego pojęcia o swoich korzeniach. Dopiero w drugiej połowie lat 70., jako dojrzały mężczyzna, mąż i ojciec dwójki dzieci, przypadkiem odnalazł dokument świadczący o jego niemieckim pochodzeniu. Ta informacja wstrząsnęła nim.

d455dpl

Jego rodzina wspominała, że nie mógł on pogodzić się z faktem, iż biologiczna matka porzuciła go.

Postanowił więc odszukać ją. Nie zdawał sobie sprawy, że działając poprzez państwowe instytucje, nie miał na to najmniejszych szans. Gdańska jednostka Służby Bezpieczeństwa PRL wytypowała go bowiem jako idealnego kandydata na dawcę tożsamości dla agentów polskiego wywiadu.

Halickiemu uniemożliwiono wydanie paszportu, a poczynione przez niego poszukiwania matki za pośrednictwem Polskiego Czerwonego Krzyża zakończyły się fiaskiem.

d455dpl

"Cudowne odnalezienie rodziny"

Hildegarda Arnold także próbowała szukać swojego syna przez PCK. Jej także się to nie udało. Jednocześnie polski wywiad ustalił, że część rodziny mieszkającej w RFN Hildegardy żyje we wschodnich Niemczech. W zorganizowaniu wizyty Kaczmarka w NRD i "cudownym odnalezieniu rodziny" pomogła oczywiście Stasi.

"Droga ciociu Hildo – informowali Hildegardę jej siostrzeńcy – prawdopodobnie będziesz zaskoczona, gdy to przeczytasz, i woleliśmy powiadomić ciocię inaczej, ale chcemy zrobić to jak najszybciej. W sobotę 12 lutego 1977 r. przystojny młody mężczyzna w wieku około 30 lat zapukał do drzwi naszego mieszkania. Powiedział, że ma na nazwisko Arnold i że szuka swojej rodziny. Możesz sobie wyobrazić nasze zaskoczenie".

d455dpl

Przy okazji "szczęśliwego odnalezienia rodziny" wyszło na jaw, że Hildegarda także poszukiwała swojego syna, od lat. Więc gdy w końcu go znalazła, natychmiast nawiązała z nim kontakt korespondencyjny.

Spotkanie "matki" z "synem" nie nastąpiło jednak szybko. Aby wszystko wyglądało bardzo prawdziwie, formalności paszportowe nie zostały przyspieszone. W owym czasie, czasie zimnej wojny trwały one długo. Dopiero rok po wizycie w NRD agent otrzymał więc dwutygodniową wizę i pojechał do RFN. Hildegarda odebrała fałszywego syna z dworca kolejowego i spędziła z nim cały dzień. Rozstali się dopiero wieczorem. Zakwaterowała go w mieszkaniu swojej córki i ruszyła w drogę powrotną do domu.

Nazajutrz miało nastąpić kolejne spotkanie. Nigdy do niego jednak nie doszło. Wiele wskazuje na to, że serce niespełna 60-letniej Hildegardy nie wytrzymało tłumionych od wielu lat wyrzutów sumienia połączonych z radością z odnalezienia zaginionego syna. 

Kobieta zmarła na zawał serca w taksówce, którą wracała do domu ze spotkania z "synem". Dziwna to była śmierć. I choć znane są specyfiki, które wywołują atak serca, w tym wypadku ich zastosowanie nie miało raczej sensu. Śmierć Niemki mogła bowiem całkowicie pokrzyżować misterny plan polskiego wywiadu.

Szpieg na stanowisku

Przełożeni Kaczmarka byli przekonani, że kwestia jego powrotu do Polski jest kwestią najbliższych dni. Nikt nie przypuszczał, że historia potoczy się zupełnie inaczej. Po śmierci Hildegardy Kaczmarek sprawiał wrażenie osoby głęboko poruszonej. Trudno stwierdzić, czy kierowały nim szczere emocje, czy odegrał jedynie wyrachowane widowisko. Tak czy inaczej, na pogrzebie Hildegardy pojawił się jej brat, który wyciągnął pomocną dłoń do fałszywego bratanka i pomógł mu rozpocząć nowe życie.

Brat Hildegardy był aktywnym członkiem SPD (niem. Socjaldemokratycznej Partii Niemiec). Dzięki jego rozległym znajomościom Kaczmarek nie tylko w ekspresowym tempie otrzymał niemieckie obywatelstwo, lecz także pracę w Federalnym Urzędzie Emigracyjnym ds. późnych przesiedleńców w Bremie. Warto pamiętać, że Kaczmarek bezbłędnie operował nawet niemieckim żargonem urzędniczym, co umożliwiło mu podjęcie tej pracy niemal z dnia na dzień.

Wkrótce Kaczmarek również wstąpił w szeregi SPD, co dawało szansę na karierę polityczną. Planował wejście do władz samorządowych, a nawet zostać posłem. A więc tym bardziej był cenny dla PRL. Dzięki pracy w bremeńskim urzędzie fałszywy Heinz Peter Arnold stał się kopalnią wiedzy dla polskiego wywiadu. I nie chodziło wyłącznie o szeroki dostęp do wielu dokumentów przeróżnych urzędów RFN.

Przez jego ręce przechodziły m.in. wnioski emigrantów z Polski, którzy starali się w zachodnich Niemczech o status uchodźcy. Po 1981 r. znalazło się wśród nich wielu działaczy Solidarności. Wnioski te zawierały wiele cennych informacji na temat osób, które pozostały w kraju.

Poszukiwanie prawdy

Niemcy zmuszeni po wojnie do opuszczenia swoich domów byli w RFN traktowani na szczególnych zasadach; otrzymywali mieszkanie oraz cieszyli się licznymi przywilejami w dostępie do pracy. Za takiego przesiedleńca został także uznany Kaczmarek. Dzięki temu właśnie mógł doskonale urządzić się w Bremie. Sprzyjającą okolicznością była także normalizacja stosunków dyplomatycznych między Polską a RFN po objęciu rządów przez Edwarda Gierka. W ramach tzw. łączenia rodzin władze polskie pozwoliły na emigrację ponad 100 tys. osób z regionu Śląska, Kaszub i Mazur.

Kontakty z centralą Kaczmarek utrzymywał poprzez nasłuch radiowy, używając do tego odbiornika powszechnie dostępnego na rynku zachodnioniemieckim. Od czasu do czasu odwiedzali go także kurierzy z centrali.

Jerzy Kaczmarek tak konsekwentnie przejął czyjąś tożsamość i tak wiarygodnie odgrywał przydzieloną mu rolę, że pewnie nigdy nie opuściłby RFN, gdyby nie upór pozostającego w Polsce prawdziwego Heinza Arnolda, który za wszelką cenę chciał odnaleźć swoją biologiczną matkę. Z fatalnym zresztą skutkiem dla siebie.

W Lęborku udało mu się odnaleźć oryginalny akt urodzenia. Poznał tożsamość swojej biologicznej matki. Wiedział jednak, że nigdy nie dostanie paszportu, a pytania kierowane do Polskiego Czerwonego Krzyża pozostawały bez odpowiedzi. O wszystkim zadecydował przypadek.

W 1984 r. Heinz Peter Arnold poznał podczas wizyty w domu swoich znajomych parę niemieckich turystów, którzy przyjechali pozwiedzać niegdysiejszy Danzig. Wręczył im swoją metrykę urodzenia i poprosił o pomoc w odnalezieniu swojej biologicznej matki.

Turyści po powrocie do Niemiec Zachodnich wywiązali się z obietnicy i zgłosili się do tamtejszego Czerwonego Krzyża. Niemieccy urzędnicy szybko zorientowali się, że osoba o podanych personaliach przyjechała do RFN kilka lat wcześniej. Było więc oczywiste, że jeden z dwóch Arnoldów musi być podstawionym szpiegiem. Sprawą natychmiast zainteresowali się oficerowie z zachodnioniemieckiego kontrwywiadu.

Fatalny finał mistyfikacji

Kaczmarek został aresztowany w połowie marca 1985 r. W jego mieszkaniu znaleziono wiele obciążających dowodów, w tym rzeźbionego dziadka do orzechów, w którym polski szpieg chował szyfry. O sprawie huczały media w całym RFN, a polskiemu kretowi groziło wieloletnie więzienie. Przełożeni Kaczmarka nie zamierzali jednak zostawić swojego agenta na pastwę losu. Podejmowali działania mające na celu zwolnienie go z więzienia. Zwrócili się do Stasi, czyli wywiadu komunistycznej NRD, o pomoc.

Służby wschodnioniemieckie zaproponowały włączenie Kaczmarka do kolejnej wymiany szpiegów. Tak też zrobiono. W lutym 1986 r. nastąpiła ostatnia podczas zimnej wojny wymiana schwytanych szpiegów pomiędzy służbami wywiadowczymi państw bloku wschodniego i bloku zachodniego. 

Wymiana odbyła się na słynnym moście Glienicke, zwanym również mostem szpiegów, łączącym ówczesny Berlin Zachodni z Niemiecką Republiką Demokratyczną. Jednym z wymienionych był właśnie Jerzy Kaczmarek.

Wkrótce po przyjeździe Kaczmarka do Polski w czerwcu 1985 r. zmarł w Gdańsku Janusz Halicki. Jego żona, którą wezwano na komisariat milicji, została poinformowana, że jej mąż dostał ataku serca i zmarł na dworcowej ławce. Miał zaledwie 38 lat. W protokole napisano, że wcześniej przebył dwa zawały, podczas gdy córka twierdziła, że nigdy wcześniej nie miał problemów z sercem. Mimo żądania rodziny prokurator nie zlecił przeprowadzenia sekcji zwłok […].

Jerzy Kaczmarek pozostał w polskim wywiadzie aż do przełomu ustrojowego. W lutym 1990 r. odszedł ze służby na własną prośbę. Wkrótce potem otrzymał posadę w spółce Międzynarodowe Targi Poznańskie, gdzie zrobił imponującą karierę. […] Ta ciekawa, ale zarazem niezwykle ponura historia dobitnie pokazuje, jak wielka polityka potrafi zrujnować życie zwykłych ludzi. Ludzi, którzy wbrew swojej woli stali się pionkami na szpiegowskiej szachownicy i zapłacili za to straszliwą cenę.

Źródło:

Tekst stanowi fragment książki Teresy Kowalik i Przemysława Słowińskiego "Sobowtóry", która ukazała się właśnie nakładem wydawnictwa Fronda.

"Sobowtóry", wyd. Fronda, 2021 r. Materiały prasowe
"Sobowtóry", wyd. Fronda, 2021 r. Źródło: Materiały prasowe
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl
d455dpl
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d455dpl