Hawkeye. Kate Bishop – recenzja komiksu
Dla fanów filmów Marvela Hawkeye to Clint Barton, który w ostatnim "Avengers" wybił się przed szereg jako rasowy renegat. W komiksie sytuacja z Hawkeye'em jest nieco bardziej skomplikowana, o czym świadczy znakomita seria autorstwa Kelly Thompson i Leonarda Romero.
Trzeba przyznać, że Hawkeye miał wyjątkowe szczęście do scenarzystów i rysowników, którzy zajmowali się serią nim w ostatnich latach. Znakomity cykl wydany pod znakiem Marvel Now! (w Polsce od 2017 r.) zbierał zasłużone pochwały i nagrody, a kontynuacja Jeffa Lemire'a (Marvel Now! 2.0) tylko potwierdziła status "Hawkeye'a" jako jednej z najciekawszych serii superbohaterskich.
Przepisem na sukces tamtej serii "Hawkeye" było m.in. skoncentrowanie się na wątkach obyczajowych, ukazaniu codzienności superbohatera, który oczywiście nadal musiał walczyć ze złem, ale unikał patosu, peleryn i gatunkowych schematów. Kiedy na scenę wkroczyła Kate Bishop, która również zaczęła się posługiwać pseudonimem Hawkeye, zrobiło się jeszcze ciekawiej.
W zbiorczym tomie "Hawkeye. Kate Bishop" scenarzystka Kelly Thompson opowiada historię tytułowej bohaterki, która rozkręca biuro detektywistyczne w Los Angeles. Kate zamiast Clinta i LA zamiast Nowego Jorku od razu podkreśla nową wizję autorki, choć po przeczytaniu kilku pierwszych stron miałem uczucie deja vu. Kate Bishop kojarzyła mi się z grzeczniejszą i bardziej sympatyczną Jessicą Jones, która nota bene także pojawia się w tym komiksie.
Na szczęście Thompson nie jest ślepo zapatrzona w koleżankę Luke'a Cage'a. Kate Bishop to pełnoprawna bohaterka, kobieta z krwi i kości, a nie "Jessica Jones z łukiem". Jej przygody znakomicie łączą wątki obyczajowe z kryminalną intrygą, jednocześnie scenarzystka nie odcina się od superbohaterskich korzeni. Choć tu i ówdzie pojawiają się znani herosi (nie tylko JJ), to czytelnicy uczuleni na nadmiar peleryn i obcisłych kostiumów nie muszą się obawiać reakcji alergicznych.
"Hawkeye. Kate Bishop" to komiks kobiecy, koncentrujący się na damskiej perspektywie i problemach, które nie pasowałyby do Clinta. To także komiks bardzo zabawny, inteligentny, z dobrze poprowadzoną, wielowątkową intrygą i gamą ciekawych postaci. Do przygód Clinta z "Marvel Now!" zawsze warto wrócić (lub się zapoznać), bo to klasa sama w sobie. Ale za żadne skarby nie ignorujcie nowej Hawkeye.