...do ciuciubabki zapraszamy...
Ciuciubabka jest jedną z takich pozycji, z którymi, bez wątpienia poznać by się należało. Do mnie osobiście współczesna polska proza nie przemawia, gdyż łamie wiele konwencji, które są według mnie nieprzekraczalne, ale tę książkę przeczytać warto. Nie dla samej treści, gdyż fabuła nie jest ani zbyt skomplikowana, ani zbyt interesująca, ale raczej dla zabawy w „ciuciubabkę”, zabawy, w którą wciąga nas sam autor. Mamy tu do czynienia z zagadką. Ktoś co roku na Boże Narodzenie, przesyła z USA do Polski, a konkretniej do redakcji Straganu Literackiego, kopertę pełną wierszy. Tym kimś jest Fred Bero, a wiersze są na tyle dobre, by redaktor działu poezji, Alex Posen, zaczął je, a tym samym i ich autora, lansować na łamach czasopisma. Takim sposobem Bero trafił do czołówki najbardziej znanych i poczytnych poetów polskich, zdobył kilka nagród i sam o tym nie wiedząc stał się popularnym poetą. Nikt nigdy go nie widział, nikt nigdy z nim nie rozmawiał, nie wiedziano nic o jego życiu, prawdziwe były tylko jego
wiersze. I wszystko byłoby dobrze, gdyby nie przyznano mu nagrody, którą wypadało odebrać osobiście. Zaczęły się konferencje prasowe, gorączkowe, ale i potajemne, poszukiwania Bera, poety, którego trzeba było znaleźć, w przeciwnym wypadku wyszłoby na jaw, że wszystkie wywiady z nim, wszystkie jego teksty, poza wierszami oczywiście, były sfałszowane i wyszły spod ręki redaktora działu poezji - Alexa. Wyszłoby na jaw, że redakcja Straganu Literackiego, popularnego właśnie dzięki zamieszczanym w nim utworom Bera, bezlitośnie zadrwiła sobie z czytelników. Jedyną nadzieją pozostało szukanie śladów, wspomnień o poecie, wspomnień czytelników.
W książce przeplatają się losy redaktora Posena, mieszkającego w Polsce i losy Freda, emigranta, który sypiał w garażu ambasady Australii i to tylko dlatego, że kiedyś jakaś kobieta zlitowała się nad nim. Bero nie tylko sypiał w ambasadzie, był, można to tak nazwać, jej nocnym stróżem. A poważnie mówiąc, to człowiek nie mający ani pieniędzy, ani porządnego ubrania, ani pracy, ani kawałka chleba. Bezdomny. Akcja rozwija się w z pozoru normalnie, by doprowadzić czytelnika do miejsca, w którym pozostaje już tylko zdziwienie. Razem z bohaterami odnajdujemy wreszcie prawdziwego Freda, prawdziwego poetę. Tyle że nie takiego obrotu akcji się spodziewaliśmy. Zakończenie jest nie tylko zaskakujące, powiedziałabym nawet, szokujące.
Kim jest Bero, a raczej, kto jest Berem? To pytanie pozostawię bez odpowiedzi. Znam ją, ponieważ doczytałam do końca i z żalem, ale też z rozbawieniem mogę stwierdzić, że ja także, podobnie jak większość czytelników, nie wpadłam na właściwy trop. Zawiązano mi oczy i kazano szukać, nie znalazłam nikogo. Przegrałam. Mimo wszystko warto było pobawić się w ciuciubabkę.