"Corto Maltese, t. 11- Przygody szwajcarskie": Intelektualna uczta [RECENZJA]
Gwarantuję, że jeśli z dotychczasowych części "Corto Maltese" najbardziej ukochaliście sobie "Baśń wenecką", to "Przygody szwajcarskie" was zachwycą.
Zaczyna się niewinnie. Do Corto, który zaszył się na szwajcarskiej prowincji, przyjeżdża z wizytą prof. Steiner. Razem ruszają do Montagnoli, małej wsi, gdzie rezyduje Herman Hesse. Odwiedziny u autora "Wilka stepowego" i laureata Nobla stają się przyczynkiem do szalonej przygody z udziałem m.in. bohatera XIII-wiecznego eposu, gadającego zamku, Świętego Graala i goryla. A to dopiero początek wyliczanki.
Mimo że to już 11. tom kultowej serii, po Hugo Pracie nie widać wypalenia. Autor jest tu w świetnej, by nie powiedzieć, szczytowej formie. Choć "Przygody szwajcarskie" diametralnie różnią się od tego, do czego przyzwyczaił nas cykl o maltańskim marynarzu. No prawie.
Fakt, realizm magiczny i poetyka snu zawsze były w mniejszym lub większym stopniu obecne na kartach cyklu. Wystarczy wspomnieć mocno oniryczną "Baśń wenecką" (Egmont, 2018). Jednak to nic w porównaniu z tym, co serwuje teraz Pratt.
Czego tu nie ma? Przez kolejne kadry ręka w rękę mkną surrealizm, cudownie abstrakcyjne poczucie humoru oraz popis niebywałej erudycji i wyobraźni autora. Powiecie: to nic nowego. Oczywiście, ale stopień nasycenia tekstu odniesieniami do dzieł kultury i lekkość z jaką Pratt buduje z nich narrację, jest po prostu porażająca.
"Przygody szwajcarskie" to niestety przedostatni tom serii pisanej i rysowanej przez zmarłego w 1995 r. Hugo Pratta. W styczniu przyszłego roku ukaże się zamykające cykl "Mu - zaginione miasto".
ZOBACZ TEŻ: Komiks - renesans gatunku