Trwa ładowanie...

Conan: Narodziny legendy – tom 1: ogniem i mieczem [RECENZJA]

Barbarzyńca z Cymerii przeżywa drugą młodość w kraju nad Wisłą. Po latach nieobecność powrócił ze zdwojoną siłą.

Conan: Narodziny legendy – tom 1: ogniem i mieczem [RECENZJA]Źródło: Materiały prasowe
d4gpnw4
d4gpnw4

Komiksowe adaptacje "Conana" są znane polskim czytelnikom od lat. Przed inicjatywą TM-Semic najsłynniejszy Cymeryjczyk pojawił się m.in. w fanowskich publikacjach Gdańskiego Klubu Fanastyki, swoje trzy grosze dorzucił Egmont, a od jakiegoś czasu Conan jest bohaterem kolekcji Hachette, zbierającej czarno-białe początki barbarzyńcy.

O miejsce na półce z komiksami fanów Conana znowu zaczął walczyć Egmont, który wypuścił na rynek pierwszy tom zatytułowany "Conan: Narodziny legendy". Twardy album liczący prawie 470 stron w kolorze to zbiór kilku (dokładnie #0–15, #23, #32, #45–46) zeszytów serii "Conan" wydawanej przez Dark Horse Comics, która jest już częściowo znana polskim czytelnikom właśnie za sprawą Egmontu (w latach 2004-2005 ukazały się dwa albumy "Conan: Legenda"). Czy warto więc wracać do tej historii uzupełnionej kilkoma innymi?

Pod względem narracji "Conan: Narodziny legendy" to doskonała propozycja zarówno dla fanów jak i kompletnych laików, którzy postać Barbarzyńcy kojarzą z pamiętną rolą Arnolda Schwarzeneggera, a część z nich być może miała styczność z literackim pierwowzorem Roberta E. Howarda. "Narodziny legendy" bazują bowiem na klasycznej retrospekcji, w której bohaterowie odkrywają przed sobą i czytelnikiem młodość i pierwsze przygody Conana.

W opowieści kreślonej przez Kurta Busieka widzimy więc okres dorastania przyszłego herosa, wojnę z Vanirami, spotkanie z Janissą czy pierwsze starcie ze straszliwym Thoth-Amonem. Wszystko to w klasycznej dla Conana stylistyce magii i miecza, pięknych i niebezpiecznych kobiet, potężnych wrogów i pożogi. Jest brutalnie, krwawo i widowiskowo, czyli tak, jak być powinno.

d4gpnw4

Nagrodzony Eisnerem Busiek doskonale rozumie literackiego syna Howarda, a zarazem miał wielkie szczęście do rysowników. Na liście płac pojawiły się cztery nazwiska ilustratorów: Cary Nord, Thomas Yeates, Greg Ruth, Tom Mandrake, i choć nie jestem fanem twórczości każdego z nich, to znakomicie uchwycili ducha tych opowieści. Moim faworytem jest Nord z oszczędną, ale bardzo wyrazistą i zapadającą w pamięć kreską uzupełnioną kolorami Dave'a Stewarta. Na przeciwnym biegunie stylu znalazł się Greg Ruth. Jego brudna, szkicowa kreska z "niechlujnie" nałożonymi kolorami z oszczędnej palety barw nie przypadła mi do gustu. Szczególnie w statycznych scenach dialogu, gdyż taka estetyka sprawdza się u niego najlepiej w kadrach czy całych stronicach zapełnionych brutalnymi aktami przemocy.

"Conan: Narodziny legendy" to pozycja obowiązkowa dla fanów Cymeryjczyka i bardzo ciekawa propozycja dla czytelników, którzy nie mieli wcześniej styczności z takim podejściem do fantasy. A chcą sprawdzić, o co tyle hałasu.

Piękne wydanie i obszerna lektura uzupełniona grafikami to już standard dla Egmontu, który już zapowiedział publikację drugiego tomu. Dalszy ciąg epickiej opowieści o Conanie Barbarzyńcy nastąpi w grudniu.

d4gpnw4
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d4gpnw4