Całe życie pracuje w zakładzie pogrzebowym. Ręce śmierci nie zawsze są zimne i kościste
"Wiem, że boicie się śmierci. Wolicie udawać, że jej nie ma. Powierzacie ją specjalistom. A zatem jestem. Opowiem wam, jak to będzie wyglądać krok po kroku". Tak swoją książkę zaczyna Caleb Wilde. Od 6 pokoleń jego rodzina prowadzi dom pogrzebowy.
"Gdy rozpoczynałem pracę w firmie pogrzebowej, wiedziałem, w co się pakuję i to nie bliskość śmierci mnie niszczyła, lecz moje spojrzenie na nią. Postrzegałem śmierć jako swego rodzaju ciemność, która tylko z pomocą religii i pewnej dozy najzwyklejszego wyparcia może stać się minimalnie jaśniejsza i barwniejsza" – opisuje Caleb Wilde.
Jego dziadek, ojciec i kilku innych krewnych pracuje (pracowało) w biznesie funeralnym. Amerykanin prowadzi bloga "Wyznania przedsiębiorcy pogrzebowego". W Polsce ukazała się właśnie jego książka, o tym samym tytule. O balsamowaniu, czuwaniu przy zwłokach i ostatniej drodze, w którą zabiera dziesiątki ludzi.
Zobacz też: Prolog: Jakub Małecki
Na niektóre historie nie można się przygotować
Pierwszy raz podjął się pracy w domu pogrzebowym, gdy jeszcze uczył się w liceum. Chciał dorobić w czasie wakacji. Tak, brzmi to dość nietypowo jak na nastolatka.
Ale dla Caleba praca przedsiębiorcy pogrzebowego wydawała się czymś naturalnym. Wilde opisuje, że właśnie wtedy dowiedział się, jak od strony pracownika wygląda śmierć małego dziecka.
"Wezwano mnie do szpitala. Wtedy po raz pierwszy użyłem czegoś, co nazywamy brązową skrzynką. Po ponad 50 latach użytkowania przez kilka pokoleń przedsiębiorców pogrzebowych przypomina ona niepozorny pojemnik na narzędzia z paroma rysami i wgnieceniami" – opowiada w książce.
Nikt nie wie, co robi, kiedy wnosi skrzynkę do szpitala. - Nikt nie chce wiedzieć. Smutna prawda wygląda tak, że w brązowej skrzynce wynosimy zmarłe niemowlęta – opisuje.
Dalej pisze: "Wyjąłem malutkie niemowlę z maleńkiego pojemnika i umieściłem je na stole w kostnicy. To było pierwsze niemowlę, które odebrałem ze szpitala. Wspomnienie chłodnej porcelanowej skóry jak u chińskiej laleczki na starym pokrytym porcelaną blacie stołu w naszej kostnicy, pomieszczeniu o sterylnym zapachu płynu do balsamowania i laminowanej podłodze czyszczonej wybielaczem, wciąż jest żywo wyryte głęboko w mojej pamięci."
Caleb przyznaje, że nie był gotowy na taki widok. Pewnie nic nie jest człowieka w stanie przygotować na coś takiego.
Historia była poruszająca. Dziecko zmarło w drugi dzień świąt Bożego Narodzenia. Rodzice zorganizowali przyjęcie, byli goście. Ktoś musiał przez przypadek upuścić papierek po cukierku na podłogę. Gdy następnego ranka rodzice zajęli się sprzątaniem, maluch znalazł papierek. Dla tej rodziny to były tragiczne święta.
"Bóg, przy całej swojej boskiej potędze, boskiej obecności i boskiej miłości nie zrobił nic. Rozważałem, czy wobec tego aby na pewno istnieje" – wspomina Wilde.
Dziadek straszył go w dzieciństwie podobnymi historiami. Słyszał: "Caleb, nie huśtaj się na krześle. Pochowałem tak dzieciaka w twoim wieku, który w taki sposób przewrócił się i złamał kark".
Po latach pisze w "Wyznaniach": "Te traumatyczne zgony stanowią przyczynę, dla której wielu z nas, przedsiębiorców pogrzebowych, ma negatywną wizję śmierci, mimo że tak często widujemy dobre umieranie. Trudno dostrzegać dobre i normalne zgony, kiedy te traumatyczne wrzeszczą w naszych głowach."
Regularnie widywaliśmy martwych ludzi
Caleb dorastał w otoczeniu śmierci. Tragicznych historii nasłuchał się przez całe dzieciństwo. Podobnie jak wielu innych przedsiębiorców pogrzebowych nabawił się depresji i stanów lękowych.
Chciał nawet przerwać rodzinną tradycję i zająć się czymś innym. Ale wiedział, że jeśli nie poradzi sobie z ogromem cierpienia, który go otaczał codziennie i zmieni pracę, będzie do końca życia szprycować się antydepresantami.
W "Wyznaniach" opowiada o wszystkim, co przeżył przez lata w pracy. O tym, jak jako dziecko bawił się z kuzynami w magazynie trumien. "Chowaliśmy się pod trumnami, ale nigdy w nich. To była jedyna zasada. Są bardzo drogie. Nawet "zwykła sosnowa skrzynia" kosztuje mniej więcej tyle, co używana motorynka" – czytamy.
Opisuje, jak śmierć traktuje się w hospicjach, a jak w szpitalach. Bez żadnego tabu przytacza długie opisy dotyczące balsamowania zwłok. Balansuje pomiędzy tym, co działo się w kostnicy, a swoim szczęśliwym życiem rodzinnym. Jest taki moment, gdy wspomina, jak przygotowywał do pogrzebu ciało pewnego mężczyzny, by po kilku godzinach zabrać żonę i 8-miesięcznego synka na zabawę halloweenową.
Wiele w tej książce wstrząsających historii. Ale Caleb nie opisuje ich w drastyczny sposób. Skupia się za to szczególnie na tym, jak postrzegamy śmierć i jak sobie z nią radzimy. Jego książka miejscami wydaje się zbyt bezpośrednia.
Jak wtedy, gdy opisuje zszywanie warg nieboszczykowi czy pozbywanie się gazów z ciała zmarłego. Tyle że robi to na tyle umiejętnie, że "Wyznaniami" zmienia zakorzeniony obraz śmierci.
"Boimy się śmierci, bo jej nie znamy, nie widujemy jej i nie dotykamy. Negatywna wizja śmierci nie byłaby w nas taka silna, gdybyśmy tylko mieli możliwość zobaczyć, dotknąć i ująć za rękę naszych umierających i zmarłych bliskich" – przyznaje Wilde.
Na samym końcu Caleb zamieścił kilka "złotych rad". Jedna szczególnie zostaje w pamięci:
"Śmierci nie da się oswoić. Śmierć może sprawić, że serce rozpadnie się na kawałki albo pęknie niczym owoc. Ludzie o sercach pękniętych, lecz otwartych znajdują w sobie więcej miejsca na współczucie, zrozumienie, przebaczenie oraz akceptację cudzej odmienności. Pozwólcie, by śmierć was otoczyła".