Batman Knightfall: Upadek Mrocznego Rycerza. Tom 2 - recenzja komiksu wyd. Egmont
Po liczącym blisko 690 stron "Prologu" w końcu dojechaliśmy do TEGO momentu. Opętany obsesją na punkcie Batmana Bane łamie go jak zapałkę, a Gotham pogrąża się w chaosie. Ale to nie jedyny zapadający w pamięć moment, jaki znajdziemy w kolejnym tomie "Kinghtfall".
To już druga część z liczącej pięć opasłych albumów sagi, uważanej za najważniejszy moment w komiksowej historii Nietoperza. Najważniejszy i co tu kryć – przełomowy. Nigdy bowiem Batman nie był tak ludzki, kruchy i bezradny, jak w opowieści współtworzonej m.in. przez Chucka Dixona i Douga Moencha.
O ile "Prolog" był drogą do tytułowego upadku, w którym twórcy stopniowo sygnalizowali, że z Bruce'em Wayne'em dzieje się coś niepokojącego, o tyle tu Batman to już chodzący trup. Wrak człowieka zżeranego przez depresję, na którym lata niebezpiecznej profesji odcisnęły głębokie piętno.
- Pędzę do swojego grobu, praktycznie już nie żyję - oznajmia czytelnikowi Batman, mknąc batmobilem w objęcia kolejnego szaleńca. Takich przejmujących momentów jest tu zresztą więcej, a o fizycznej i psychicznej niedyspozycji Nietoperza informują nas nie tylko jego najbliżsi współpracownicy.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Komiks - renesans gatunku
Nie da się ukryć, że "Upadek Mrocznego Rycerza" jest czymś bezprecedensowym. Jednak podczas lektury ponad 500-stronicowego albumu widać, że z niektórymi pomysłami czas nie obszedł się niestety zbyt łaskawie.
Ten album można podzielić na dwie części. Pierwsza to schematyczne historie kręcące się wokół wypuszczonych na wolność zbiegów z Arkham (patrz "Prolog"). Batman wyłapuje ich jednego po drugim, stopniowo opadając z sił i tym samym stając się łatwiejszym celem dla Bane'a. Dostajemy powtarzalne, mało angażujące historie z mniej lub bardziej znanymi adwersarzami, przebiegające w zasadzie tak samo. No, może z wyjątkiem starcia z Jokerem, gdzie z wiadomych przyczyn emocje biorą górę.
Po nich następuje moment kulminacyjny. Wycieńczony Batman staje oko w oko z Banem i następuje słynne "KRAKT". Bruce Wayne zostaje sparaliżowany, a napompowany Venomem łotr przejmuje władzę nad miastem. I tu moim zdaniem zaczyna się najmocniejsza, także pod względem formalnym, część albumu.
W zastępstwie Batmana pelerynę i uszy ubiera Jean-Paul Valley, którego metody zaczynają budzić przerażenie nie tylko wśród gothamskich męt. Robin zostaje zepchnięty na margines, Bruce z Alfredem wyjeżdżają do Ameryki Południowej, do tego wszystkiego dochodzi wątek romansowy, a postacie przestają być papierowe na tyle, na ile pozwala konwencja. Czyta się to jednym tchem.
Jeśli chodzi o rysunki, to nie sposób nie wspomnieć o weteranie Jimie Aparo, któremu przypadł zaszczyt zilustrowania klęski Nietoperza. Świetnie prezentują się też rysunki Breta Blevinsa, Norma Breyfogle'a czy Klausa Jansona. To on zilustrował chyba jedną z najciekawszych historii tego tomiszcza.
"Batman Knightfall: Krucjata Mrocznego Rycerza. Tom 3" już pod koniec listopada.
Grzegorz Kłos, dziennikarz Wirtualnej Polski